Sen. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak skomplikowany jest ludzki umysł. Jakie myśli przychodzą człowiekowi do głowy, gdy przez dłuższy czas przebywa sam ze sobą. Nawet sny są inne. Nierealne, wyimaginowane, a czasami nawet przerażające. Jakie to dziwne uczucie budzić się, kończąc koszmar i rozglądając się, uświadamiać sobie, że jest się w innym, gorszym. Wiedzieć, że z niego już się nie wybudzisz. Nie wystarczy otworzyć oczu, żeby obraz szpitala zniknął. Jedyne co można zrobić to zamknąć oczy i zmusić organizm do ponownego zaśnięcia. Chcesz wrócić do poprzedniego koszmaru, żeby uciec z miejsca, w którym znajdujesz się naprawdę.
Sen. Ucieczka od rzeczywistości. Ucieczka od ludzi, którzy patrzą na ciebie jak na jednego z wielu. Jak na kolejny "przypadek", któremu trzeba pomóc, żeby mógł dalej egzystować. Pielęgniarki uśmiechające się sztucznie i zapewniające, że wszystko będzie dobrze. Nie rozumiejące jak to jest leżeć i patrzeć w sufit. Czuć się jak warzywo, wyprane z emocji i pozbawione jakiejkolwiek przyszłości.
Sen. Jedyne co pozwala mi w tym momencie odpocząć. Mam dość patrzenia nieustannie w okno. Mam dość widoku prószącego śniegu i miasta tętniącego życiem. Mam dość widoku uśmiechniętych pielęgniarek, krzątających się przy moim łóżku. Mam dosyć lekarza, pytającego codziennie o to jak się czuję. Chcę, żeby to wszystko się skończyło. Chcę, wrócić do mojego normalnego życia. Chcę, wyjść z tych pieprzonych czterech ścian, których kolor przyprawia mnie niemalże o mdłości.
Zgubiłam się gdzieś pomiędzy rzeczywistością, a marzeniami sennymi. Stałam się kimś innym, kimś zupełnie obcym dla samej siebie..
***
Oczami Zbyszka...
Razem z Justinem i rodzicami Julki wylądowaliśmy na lotnisku w Berlinie. Nie rozmawialiśmy wiele. Każdy zastanawiał się jak to będzie gdy dotrzemy do celu. W jakim stanie będzie Julka i co powie jej lekarz. Wydawało mi się, że nie dociera jeszcze do mnie to wszystko. Jeżdżę po stolicy Niemiec szukając kobiety, którą kocham, a jeszcze wczoraj narzekałem na rutynę. Julka nawet nieświadomie sprawiała, że moje życie nabierało sensu.
Wzięliśmy taksówkę i po godzinie byliśmy pod kliniką. Chcieliśmy wejść do środka, ale drogę zastawił nam ochroniarz.
- Państwo do kogo? - spytał po niemiecku, ale widząc, że nie rozumiemy zadał to samo pytanie w języku angielskim.
- Jesteśmy rodziną Julki Walkiewicz. - odpowiedział jej tata, zniecierpliwiony.
- A ja jestem Królową Elżbietą II. - za ironizował. - Julie Walkiewicz nie znajduję się w tej klinice.
- Niech mnie pan nie denerwuję! Jestem jej ojcem i mam prawo tam wejść! - krzyknął zdenerwowany.
- A ja mam prawo nie wpuścić pana, bo to prywatna klinika! A Julie Walkiewicz tam nie ma - on też powoli tracił cierpliwość.
- Spokojnie. - złapałem go za ramie. - Zadzwonimy do doktora Janowicza i spytamy, czy to na pewno ta klinika. Zdenerwowanie tutaj nie pomoże.
- Masz racje. - powiedział już spokojniej. Odszedł na bok, żeby zadzwonić. Chwilę po tym jak wrócił w głównych drzwiach stanął wysoki mężczyzna ubrany w kitel.
- Pan Walkiewicz jak mniemam. - uścisnął rękę najpierw jemu, a potem mi i Justinowi. - Przepraszam za to całe zamieszanie, ale sama Julie o to prosiła. Nie chciała, żeby ktoś dowiedział się o tym, że tu przebywa. Naszym obowiązkiem jest chronić jej prywatność.
- Dobrze nieważne. - odparł, zniecierpliwiony. - Proszę mi powiedzieć co jej jest? Jak się czuję i czy możemy ją zobaczyć?
- Zapraszam do mnie gabinetu. Wszystko na spokojnie państwu wyjaśnię. - powiedział, wchodząc do jakiegoś pomieszczenia. Weszliśmy za nim i zajęliśmy miejsca na przeciwko.- Rozumiem, że mogę mówić, przy tych panach?
- Tak. To są jej przyjaciele. - odpowiedział, patrząc na nas.
- A więc po kolei. Ponad miesiąc temu skontaktował się ze mną doktor Janicki, a już tydzień potem poznałem Julkę. Ma dość nietypowy rodzaj wady serca, który co prawda nie wymaga leczenia, ale pozostawiony zwiększa ryzyko wystąpienia udaru mózgu lub niewydolności serca. Państwa córka zdecydowała się na leczenie, żeby nie żyć w ciągłym strachu. Zaczęliśmy leczenie farmakologiczne. Jeśli ono nie przyniesie skutków wymagane będzie leczenie chirurgiczne.
- To znaczy?
- W najgorszym wypadku dojdzie do przeszczepu serca. - odpowiedział. - Ale wątpię, żeby była taka konieczność. - dodał szybko, widząc naszą reakcje.
- Jak ona się teraz czuję? - spytała jej mama, spodziewając się już chyba wszystkiego.
- Jeśli chodzi o stan zdrowia to jest wszystko w porządku. Leki działają tak jak się tego spodziewaliśmy. Jednak w tym wszystkim najgorsza jest jej psychika. Podejrzewamy, że cierpi na depresje.
- Słucham?
- Na początku leczenia było wszystko w porządku. Była słaba, ale rozmawiała z pielęgniarkami, uśmiechała się i co najważniejsze jadła. Z każdym dniem jest jednak coraz gorzej. Przestała się odzywać i jeść. Większość czasu zajmuje jej sen, a jeśli nie może się do tego zmusić patrzy przez okno lub w sufit. Nasz psycholog próbuje z nią rozmawiać, ale bez skutecznie. Może państwu uda się z nią porozmawiać. Potrzebuje teraz wsparcia.
- Wyjdzie z tego? - spytał jej tata, którego twarz miała tak blady kolor, że gdyby nie ruch można byłoby powiedzieć, że nie żyje.
- Żeby wyszła z depresji potrzebuje wsparcia. Problem polega na tym, że nie wiemy czym depresja jest spowodowana. Samotnością, chorobą, czy czymś zupełnie innym. Nie możemy stwierdzić co jej siedzi w głowie, bo do nikogo się nie odzywa.
- Możemy się z nią zobaczyć? - spytałem, nie chcąc dłużej tego słuchać. Chciałem ją zobaczyć, dotknąć. Mieć pewność, że jest bezpieczna.
- Oczywiście. Proszę za mną. - odparł, wstając. Szliśmy za nim, długim korytarzem, aż w końcu dotarliśmy pod drzwi z numerem 7. Właśnie wychodziła z nich pielęgniarka z obiadem na tacy.
- Śpi? - spytał jej lekarz.
- Właśnie się obudziła, ale tak jak zwykle nawet na mnie nie popatrzyła. - wzruszyła ramionami i odeszła. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem za Justinem. Leżała patrząc przed siebie i prawie w ogóle nie mrugając.
- Julie masz gości. - odezwał się do niej spokojnie. Nie popatrzyła na niego, nie sprawdziła kto przyszedł jedynie odwróciła głowę na okna i wbiła w nie spojrzenie. Podeszliśmy do jej łóżka, a doktor skinął głową w stronę pani Walkiewicz.
- Julka.. - powiedziała cicho. Poskutkowało, bo przeniosła na nią spojrzenie, które wszystkich przeraziło. Była w nim pustka. Nie byłem nawet pewien, czy nas rozpoznaje. Spojrzała potem na swojego ojca, potem na Justina, a w końcu na mnie. Patrzyłem na jej bladą twarz i wiedziałem, że gdzieś tam w środku jest dawna Julka. Roześmiana, rozgadana, wesoła dziewczyna w której się zakochałem. Pan Walkiewicz ruszył w jej stronę powoli, ale gdy wyciągnął rękę, aby dotknąć jej dłoni, szybko ją cofnęła i ponownie odwróciła głowę w stronę okna. Nikt nic nie powiedział. Staliśmy bezruchu patrząc na nią, ale ona tego nie zauważyła. Rozmyślała o czymś, będąc we własnym świecie, aż w końcu zamknęła oczy i zasnęła.
***
Stoję na placu zabaw i obserwuje bawiące się dzieci. Słysze ich śmiechy i rozmowy. Patrzę na małego chłopca, który biegnie do mamy z małym bukiecikiem żółtych mleczy. Uśmiecham się widząc promienny uśmiech na jej twarzy. Odwracam głowę i widzę starszą, pulchną kobietę, trzymającą za rękę małą dziewczynkę. Podchodzę bliżej i widzę jej roześmianą twarzyczkę. W nienaturalnie wielkich brązowych oczach szaleją iskierki radości. Nagle puszcza rękę babci i biegnie na huśtawkę, słysząc zaniepokojony głos kobiety, która krzyczy, żeby się trzymała. Po chwili zmienia decyzję i biegnie do piaskownicy. Gdy próbuję do niej wejść, potyka się i upada. Jej opiekunka podbiega do niej tak szybko na ile pozwala jej sędziwy wiek. Obie spodziewamy się usłyszeć płacz małej dziewczynki, ale ona tylko wstaje, otrzepuje białe rajstopki i próbując jeszcze raz wchodzi do piaskownicy.
Scena się zmienia. Siedzę na trybunach w najlepszym wrocławskim liceum. Wokół mnie ludzie krzyczą, cieszą się i podskakują. Zaraz rozpocznie się mecz. Patrzę na boisko i mój wzrok zatrzymuje się na wysokiej dziewczynie z ciemnymi włosami i wielkimi, brązowymi oczami. Rozpoznaję w niej tą małą dziewczynkę z placu zabaw. Stoi na środku, mierząc wzrokiem trybuny. Rozczarowana odwraca się tyłem i jako kapitan zespołu daje drużynie ostatnie wskazówki. Mecz się rozpoczyna. Nikt nie ma wątpliwości kto jest liderem zespołu. Ciemnowłosa dziewczyna znęca się nad przeciwnikami swoją zagrywką i atakami, doprowadzając tym samym do bezproblemowego zwycięstwa swojej drużyny. Nikogo nie dziwi to, że zostaje wybrana najepszą zawodniczką dzisiejszego meczu. Patrzę na nią i widzę, że nie cieszy się z tego. Pod lekkim uśmiechem skryty jest niepokój. Opuszcza szybko boisko. Idzie do szatni i nie czekając na nikogo wychodzi ze szkoły. Musi być jesienny poranek bo na dworze jest szaro i smutno. Dziewczyna biegiem przemierza kolejne ulice i w końcu dociera nie miejsce. Wchodzi do mieszkania i woła babcię. Odpowiada jej jedynie głucha cisza. Wchodzi do jej sypialni i widzi starszą kobietę leżącą bezruchu na łóżku. Nie podbiega do niej. Nie próbuje jej obudzić. Nie jest już tą małą dziewczynką, która prawdopodobnie myślałaby, że babcia śpi. Po jej policzkach spływają łzy, ale wyciera je szybko stanowczym ruchem, wyciąga telefon z kieszeni i wybiera numer pogotowia. Po chwili osuwa się po ścianie, pozwalając łzom swobodnie płynąć. W tym momencie uświadamia sobie, że straciła najważniejszą osobę w jej życiu.
Otwieram oczy tylko po to, żeby z jednego koszmaru przenieść się w drugi. Patrzę przed siebie zastanawiając się co dzieję się teraz z babcią. Słyszę, że drzwi się otwierają, a do pomieszczenia wchodzi lekarz i mówi, że mam gości. Odwracam mimowolnie głowę w stronę okna. Nie chce patrzeć na kolejnego psychologa. Nie chce kolejny raz czuć się jak wariatka. Chcę zostać sama i zastanawiać się gdzie teraz jest babcia. Na pewno poszła do nieba. Była aniołem już na ziemii, więc nie było innego wyjścia. Moje rozmyślenia znów przerywa głos, tym razem kobiecy. Poznaję go, więc odwracam głowę i patrzę na moją matkę. Na kobietę, która powinna być mi najbliższa, a nie jest. Patrzę pustym wzrokiem w jej wielkie brązowe oczy, które szklą się od łez. Nigdy nie widziałam, żeby płakała. Nawet kiedyś zastanawiałam się, czy uroniłaby łzę na moim pogrzebie. Pewnie tak. Przenoszę spojrzenie na mężczyznę obok. Mój ojciec. Zaniepokojony, ale też lekko przerażony patrzy na mnie, tak jakby mnie nie poznawał. Obok niego stoi Justin. Jego szeroko otwarte oczy i usta wyrażają zdziwienie i strach. W końcu patrzę na ostatniego gościa. Tylko on patrzy na mnie tak jak dawniej. Oczywiście jest przerażony, ale patrzy na mnie jak na kobietę swojego życia. Jak na osobę, która jest dla niego najważniejsza. Nie liczy sie to jak wygląda lub jak się zachowuję. Ważne, że żyje. Ojciec podchodzi powoli do mnie, a ja niechętnie przenoszę na niego wzrok. Zbliża swoją rękę do mojej, a ja odruchowo ją cofam. Odwracam głowę i patrzę na krajobraz Berlina, zastanawiając się gdzie teraz jest babcia. Czy niebo naprawdę istnieje? Co dzieje się z człowiekiem po śmierci? Po prostu znika, a kolejne pokolenia o nim zapominają? Jest tak, jakby w ogóle go nie było? Może patrzy gdzieś z góry na najbliższych? Jest takim aniołem stróżem swojej rodziny. A jeśli ja umrę? Czy pójdę do nieba? Ja nie byłam aniołem tak jak babcia. Ja nie miałam tak wielkiego serca. Może po prostu zniknę? Nie będę istniała pod żadną postacią. Będzie tak, jakby w ogóle mnie nie było. Każdy myśli, że jego śmierć będzie końcem świata, a nikt nie zdaje sobie sprawy, że to będzie koniec jego świata. Ludzie będą o mnie mówić. Będą dziwić się mojej śmierci, może uronią kilka łez, a potem zapomną. Wrócą do codzienności, od czasu do czasu wracając do wspomnień o mnie. Mój ból, moja miłość, moje pragnienia odejdą razem ze mną i nie zostanie po nich nawet puste miejsce, bo na ziemi nie ma takich miejsc.
______________________
Następny rozdział może się opóźnić, bo niestety cierpię na brak weny, a powyższy był ostatnim jaki miałam w roboczych.. :(
Bardzo proszę o komentarze :)
Kolejne opowiadanie o siatkarzach? Być może. Historia młodej piosenkarki i aktorki, która wydawać by się mogło jest prawdziwą szczęściarą spełniającą marzenia.. Nic bardziej mylnego.. Jej marzenie to boisko, piłka i siatka.. Co się stało, że skończyła na scenie? I jaką rolę w tej całej opowieści będą mieć siatkarze, a szczególnie jeden?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
To okropne, co choroba i śmierć mogą zrobić ze zdrową i pełną życia dziewczyną... Jej zawieszenie pomiędzy życiem a śmiercią jest przerażające... Potrzebuje miłości i bezpieczeństwa. Nic dziwnego, że myślami wraca do zmarłej babci, która była jedyną osobą okazującą jej te uczucia. Rodzice na nic się tu zdadzą, mogą przywołać złe wspomnienia i jeszcze bardziej pogłębić depresję. Wydaje mi się, że jedynie Zbyszek i może Justin mogą jej tutaj pomóc...
OdpowiedzUsuńNie wiem jak wytrzymam do kolejnego rozdziału...
Musisz więc odnaleźć w sobie wenę i pisać szybko ;D MUSISZ :D
Błagam tylko o jakiś pozytyw, bo poważnie zaczynam się bać o naszą Julię. ;o
Zgadzam się z powyższym komentarzem, mam nadzieję, że Julka się ocknie z tego "snu";) i czekam z niecierpliwością na następny;)
OdpowiedzUsuńwzruszyłam się ;'( to było GENIALNE!! weź odzyskaj szybko tą wenę i dawaj kolejny rozdział xd
OdpowiedzUsuńPisz szybciej nastepny *.*
OdpowiedzUsuńwow ten rozdział jest taki... wow normalnie daje do myślenia, czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńPopłakałam się...Pisz dalej *.*
OdpowiedzUsuńGenialne.
OdpowiedzUsuń