sobota, 21 września 2013

EPILOG

- Babciu, mogę iść na huśtawkę? - spytała Oliwka, patrząc na mnie maślanymi oczami.
- Tylko się trzymaj, żebyś nie spadła. - odpowiedziałam, patrząc jak biegnie w stronę huśtawki. Nagle poczułam, że ktoś łapie mnie za rękę. Uśmiechnęłam się na widok starszego, siwego mężczyzny.. Mojego męża.
- Dzwoniła Lena, właśnie wrócili do domu. - powiedział.
- Jeśli chcą to Oliwka może zostać u nas na noc..
- Zaproponowałem im to i się zgodzili. - przerwał mi, uśmiechając się. Patrzyliśmy razem jak mała wspina się na huśtawkę.
- Pohuśtacie mnie? - krzyknęła, zdając sobie sprawę z tego, że sama nie da rady. Podeszliśmy do niej i Zbyszek złapał za łańcuch.
- Chcesz dzisiaj u nas nocować? - spytałam.
- Tak. - pisnęła radośnie. - A opowiecie mi jakąś historię?
- Hmm.. Może w końcu opowiemy jej o naszym pobycie w Paryżu? - popatrzył na mnie, unosząc brwi.
- To będzie bardzo długa opowieść. - powiedziałam, patrząc jak na jej twarzyczce pojawia się wielki uśmiech. Przypomniałam sobie to wszystko. Siatkówka, kariera, choroba.. Wydawać by się mogło, że to było wieki temu.

______________________________

I stało się. Ta historia dobiegła końca. Nie wiem jak to się stało... Dzień w którym pisałam prolog pamiętam jakby to było wczoraj. Ten czas leci zdecydowanie za szybko. Dziękuję Ani, Poli, Majce, Amelce, dziękuję wszystkim komentującym (szczególnie lupo_lupo) i tym niekomentującym też. Mam nadzieję, że się Wam podobało. Nie wiem co jeszcze mogę napisać..

A wiem.. :) Żeby nie było tak do końca smutno to powiem Wam, że piszę kolejne opowiadanie! :) Mam nadzieję, że cieszycie się choć w połowie z tego tak jak ja :) Wszystkich zainteresowanych zapraszam http://tylkosiewemnieniezakochaj.blogspot.com/ Zupełnie nowe, zupełnie inne i mam nadzieję, że Wam się spodoba :) Prolog już jest, a jutro pierwszy rozdział. :)

Jeszcze raz bardzo, ale to bardzo DZIĘKUJĘ <3

LR.

czwartek, 19 września 2013

Rozdział XXXV - "Praw­dzi­wa miłość zaczy­na się tam, gdzie nicze­go już w za­mian nie oczekuje."

Siedzieliśmy na kanapie i oglądaliśmy jakiś nudny film. Po 30 minutach nadal nie wiedziałam o czym jest.
- Idę się kąpać. - westchnęłam, zdejmując bluzkę i idąc w stronę łazienki. Po chwili poczułam wielkie ręce Zbyszka na biodrach i jego oddech na karku.
- Mogę iść z tobą? - wymruczał mi do ucha i zaczął całować mnie w szyję.
- Podobno jesteś zmęczony.. - odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. Odwrócił mnie przodem do siebie i musnął moje usta.
- Czuję się w pełni sił.. - popatrzył mi w oczy, po czym przyciągnął mnie mocno do siebie..

    Po tygodniu spędzonym na wspólnym mieszkaniu było znacznie lepiej. Coraz mniej się kłóciliśmy, bo każdy z nas powiedział czego oczekuję. Musiałam się ustatkować i wprawiać się do roli żony i w przyszłości matki. Codziennie gotowałam obiady, co nie było dla mnie wielkim poświęceniem. Zbyszek był największym fanem mojej kuchni, więc rekompensował mi to zachwyconą miną po każdym posiłku. W kwestii spania, zdecydowaliśmy się zmieniać co tydzień. Podzieliliśmy się obowiązkami w domu tak, żeby każdy miał trochę czasu wolnego. Często wychodziłam z Iwoną i Olą na zakupy lub po prostu na kawę. Weekendy spędzaliśmy u znajomych, a raz nawet pojechaliśmy do Warszawy, odwiedzić rodziców. Zaczęliśmy rozmawiać też o ślubie. Datę ustaliliśmy na sierpień, zaraz po Lidze Światowej, a przed Mistrzostwami Europy.
    Pewnego lipcowego dnia obudziłam się i od razu pobiegłam do toalety, czując, że zaraz zwymiotuję. Wyszłam cała blada i opadłam ponownie na łóżko. Może zjadłam coś nieświeżego? Wczoraj urządziliśmy ze Zbyszkiem kolację pożegnalną, bo dzisiaj z samego rana wyjechał do Spały. Tak, to na pewno ten kurczak. Po 20 minutach wstałam i poszłam się ogarnąć do łazienki. Weszłam do kuchni i zajrzałam do lodówki, uświadamiając sobie, że mam ochotę na truskawki. No tak, oczywiście ich nie ma. Westchnęłam i wyjęłam jajka, żeby zrobić sobie jajecznicę. Stojąc nad patelnią, spojrzałam na kalendarz i zmarszczyłam brwi. To nie możliwe.. Wyłączyłam gaz i poszłam po telefon. Zadzwoniłam do mojego ginekologa umawiając się na popołudniową wizytę. Nie, to przecież niemożliwe.. Tylko mi się wydaje.. Może się pomyliłam? Zjadłam śniadanie i wyszłam na miasto załatwić kilka spraw. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że mogę być.. Nie, nie mogę. O 14 byłam już u ginekologa. Zrobił mi wszystkie badania i wertując kartki uśmiechał się coraz szerzej.
- Gratuluję.. Jest pani w ciąży. - powiedział, a ja zaniemówiłam z wrażenia. Spodziewałam się tego, ale i tak ta wiadomość mnie zaskoczyła. Ja? W ciąży? Cała blada wyszłam z gabinetu, nie wiedząc jak się zachować. Cieszyłam się. Miałam mężczyznę, który mnie kocha i wiedziałam, że się ucieszy, ale.. Nie byłam na to gotowa. Inaczej sobie to wszystko zaplanowałam. Najpierw miał być ślub, a potem dziecko. Usiadłam na jednej z ławek obok placu zabaw i patrzyłam na bawiące się dzieci. Już niedługo będę tu przychodzić z małą Leną. Nie wiem dlaczego byłam przekonana, że to będzie dziewczynka. Już nie długo będę miała prawdziwą rodzinę. Będę miała małą kruszynkę, którą będę się zajmowała. Na moich oczach będzie stawiała pierwsze kroki, będzie wypowiadała pierwsze słowa. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer Zbyszka. Już miałam naciskać zielona słuchawkę, gdy uświadomiłam sobie, że to nie jest najlepszy sposób na poinformowanie go o tym, że zostanie ojcem. Jejku, nadal w to nie mogłam uwierzyć. Będziemy mieli dziecko! Wiedziałam, że będę najlepszą matką na świecie.
    W piątek wieczorem czekałam na Zbyszka z kolacją. Byłam tak podekscytowana, że nie mogłam usiedzieć na miejscu. Chodziłam z pokoju do kuchni i z kuchni do pokoju. W końcu usłyszałam, że drzwi się otwierają i do mieszkania wchodzi mój narzeczony. Wybiegłam rzucając mu się na szyję.
- Aż tak się stęskniłaś? - spytał, ze śmiechem.
- Chodź. - złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę salonu.
- Wow.. - popatrzył na nakryty stół. - Zawsze będziesz mnie tak witać?
- Jeśli będę miała taką informację jeszcze kiedyś, to możesz się tego spodziewać. - odpowiedziałam z wielkim bananem na twarzy.
- Boję się zapytać jaka to informacja, skoro jesteś, aż tak rozpromieniona.. - pokręcił głową, patrząc na mnie z ciekawością.
- Lepiej usiądź.. - powiedziałam wskazując na krzesełko przy stole. Usiadł, zdejmując kurtkę, którą rzucił na kanapę.
- Pamiętasz jak byliśmy w Paryżu i rozmawialiśmy o wnukach i tych sprawach?
- Pamiętam..
- I pamiętasz to jak mówiłeś, że chciałbyś mieć ze mną wnuki?
- No pamiętam..
- A żeby mieć wnuki to trzeba mieć najpierw dzieci, prawda?
- Prawda. - skinął głową. - Chcesz starać się o dziecko, tak?
- Właściwie.. Chodzi o to, że nie musimy się już starać.. - powiedziałam, uśmiechając się nieśmiało. Na początku nie wiedział o co mi chodzi, ale potem na jego twarzy pojawiło się zrozumienie.
- Czekaj, ta długa przemowa była po to, że powiedzieć mi o tym, że jesteś w ciąży? - spytał zszokowany.
- Może przesadziłam ze wstępem, ale właśnie to chciałam ci powiedzieć. - odparłam, patrząc na niego i obserwując jego reakcję.
- Chcesz powiedzieć, że będziemy mieć dziecko? - wstał i zakrył usta dłonią. Skinęłam jedynie głową, a zaraz potem byłam już w jego ramionach. Oderwaliśmy się od siebie po chwili. Aż tak szczęśliwego nie widziałam go nigdy. - O mój Boże.. - westchnął, opadając na krzesełko. - Będę miał syna..
- Skąd wiesz, że to będzie syn? Ja jestem przekonana, że to będzie dziewczynka. - powiedziałam siadając obok niego.
- Nie ma takiej opcji. To będzie syn. Nauczę go grać w siatkę.. - rozmarzył się.
- A jak odziedziczy po mamie duszę artystyczną? I będzie chciał zostać aktorem na przykład?
- To postaramy się o drugiego syna, który będzie siatkarzem. - wzruszył ramionami. - Bartman Junior. - westchnął ponownie. Patrzyłam na niego rozczulona. - Kocham Cię. - szepnęłam i go pocałowałam.


Miesiąc później...

- Ja Zbigniew biorę Ciebie Julio za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
- Ja Julia  biorę Ciebie Zbigniewa za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci. 

                   
Dwa lata później...

- Ona jest prześliczna. - powiedział Justin, patrząc na moją córeczkę.
- Po tatusiu. - odpowiedział Zbyszek, trzymając małą na rękach.
- Wiesz.. Bardziej podobna jest jednak do Julki. Mają identyczne oczy.. - zauważył Igła, uśmiechając się do niego złośliwie.
- Daj położę ją spać. - podeszłam do mojego męża, ale on się odsunął.
- Ja to zrobię. - odparł szybko i wyszedł z pokoju. Popatrzyłam z uśmiechem na drzwi. 
- Kto by pomyślał, że z Zibiego będzie taki tatuś.. - zaśmiał się Pit.
- Lenka jest jego oczkiem w głowie. Prawdziwa córeczka tatusia.
- A pamiętacie jak przez 9 miesięcy powtarzał w kółko, że będzie miał syna, którego nauczy grać w siatkę? - spytał Igła.
- Spokojnie. Już zapowiedział, że Lenka będzie atakującą w reprezentacji kobiet. - pokręciłam głową.
- Cały Zbych.. - mruknął Pit, nadal się śmiejąc.
- Już późno.. Powinniśmy się zbierać. - zauważyła Iwona, patrząc na zegarek, a reszta wstała. Pożegnałam ich i weszłam do pokoju Lenki. Oparłam się o framugę drzwi i popatrzyłam na moją małą, śpiącą rodzinę. Kiedyś myślałam, że moim niespełnionym marzeniem jest siatkówka, teraz wiem, że moje największe marzenie właśnie się spełniało. Mam wspaniałego męża, cudowną córeczkę i pracę, która sprawia mi radość. Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, a kiedyś myślałam, że bez siatkówki to nie będzie możliwe..

__________________________

Wiem, że nie tego się spodziewaliście. Wiem, że niektórych może to rozczarować bo spodziewali się jakiegoś zamieszania. Chciałam pokazać moment w którym dowiadują się o ciąży, chciałam pokazać Wam Lenkę i to jak bardzo jest podobna do rodziców. Zrobiłam tak, a nie inaczej.. Przepraszam jeśli kogoś rozczarowałam. Zajrzyjcie na stronę w sobotę :)

wtorek, 17 września 2013

Rozdział XXXIV - "To nie żad­na sztu­ka kochać człowieka w nie­szczęściu. Do­piero w sza­rym codzien­nym życiu miłość wys­ta­wiona jest na praw­dziwą próbę."

Oczami Zbyszka...

Usłyszałem pukanie do drzwi i wiedząc kogo zobaczę pobiegłem otworzyć.
- Nareszcie. - powiedziałem, patrząc na Julkę stojącą na klatce schodowej. Miała zaróżowione policzki i ciężko oddychała.
- Możesz to wziąć? - spytała, wskazując na kilka walizek.
- Mogłaś zadzwonić to bym ci pomógł - odparłem.
- Skoro jesteś taki chętny do pomocy to w samochodzie jest ich jeszcze kilka.. Ja wysiadam.. - westchnęła, wchodząc do mieszkania i zdejmując kozaki.
- To jeszcze nie wszystko? - popatrzyłem pierw na nią, a potem na cztery wielkie walizki, które teraz leżały w przedpokoju.
- No co ty.. - zmarszczyła brwi, jakbym zapytał o coś irracjonalnego. - Tu są same ubrania. Na dole są jeszcze kosmetyki, książki, płyty i reszta rzeczy..
- Zrozumiałe, że wzięłaś wszystko z domu.. W końcu wprowadzasz się tutaj na całe 4 miesiące.. - wywróciłem oczami.
- Wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy.. - oburzyła się. - Idź, bo zostawiłam otwarty samochód. A właśnie jak zobaczysz lepsze Audi od twojego to mój.. Kupiłam wczoraj. - powiedziała, uśmiechając się złośliwie. Pokręciłem jedynie głową, śmiejąc się i wyszedłem z mieszkania. Postanowiliśmy, że po Nowym Roku będziemy mieszkać razem, aż do końca sezonu klubowego. Miałem lekkie obawy bo moje całe mieszkanie było jak połowa piętra w jej domu. Wyszedłem na parking i zobaczyłem nowiutkie Audi Q7, stojące obok mojego auta. Muszę koniecznie zmienić samochód. Wyjąłem z bagażnika pozostałe 3 walizki i wniosłem je do środka. Julka już bez płaszcza stała w sypialni i patrzyła z grymasem na szafę.
- Zrobiłem ci trochę miejsca. - powiedziałem, podchodząc do niej.
- Zbyszek.. Naprawdę to doceniam, ale wydaje mi się, że to jednak trochę za mało...
- To jak upchałaś wszystkie swoje rzeczy w tej szafie u ciebie w pokoju? Jest mniejsza od tej..
- Zauważyłeś takie drzwi koło niej? To jest wejście do garderoby, która jest na wielkość taka jak twoja kuchnia..- powiedziała nieśmiało.
- Nie ma sprawy.. - wzruszyłem ramionami. - Przerobimy kuchnie na garderobę dla ciebie.. Po co komu kuchnia?
- Zbyszek.. Po prostu pojadę jutro do sklepu z meblami i kupię jakąś małą szafę.. No może dwie.. - dodała, patrząc na stos walizek. - Najważniejsze jest to, że będziemy razem mieszkać.
- Nareszcie. - dodałem, przytulając ją i całując we włosy. Nagle zaburczało jej w brzuchu.
- Nie jadłam jeszcze kolacji.. - wyjaśniła, uśmiechając się słodko.
- Chodź - zaśmiałem się i pociągnąłem w stronę kuchni. - Na co masz ochotę?
- Może być jajecznica. - wzruszyła ramionami, wskakując na kuchenny blat. - Umiesz gotować? - spytała zdziwiona.
- Wątpisz w moje umiejętności kulinarne? - udałem oburzonego, wyjmując patelnie.
- Skądże.
Zacząłem krzątać sie po kuchni, czując na sobie jej spojrzenie.
- Masz całą koszulkę z tyłu brudną.. - powiedziała po chwili. Zdjąłem ją szybko.
- Gdzie? - zmarszczyłem brwi, oglądając ją dokładnie.
- Daj, pokaże ci. - wyciągnęła rękę. - A nie jednak nie... - uśmiechnęła się i zmierzyła wzrokiem moją klatkę piersiową.
- Spryciula.. - pokręciłem głową i musnąłem ją ustami.
- Jajecznica się przypala.. - wskazała na patelnie, odrywając się ode mnie.
- Całuje cie twój nieziemsko przystojny narzeczony, a ty nadal o jedzeniu.. - westchnąłem, zajmując się jajecznicą.
- Narzeczony.. - powtórzyła, uśmiechając się. - Podoba mi się.
- Proszę. - podałem jej talerz, a ona zaczęła wcinać. Jedliśmy w milczeniu bo bałem jej się przeszkodzić w opróżnianiu talerza. Gdy skończyła włożyła talerz do zlewu i popatrzyła na mnie mrużąc oczy. - A na co teraz masz ochotę? - spytałem, unosząc brwi. Nie odpowiedziała, tylko przygryzła wargę i nie czekając na moją reakcję przeciągnęła mnie do siebie. Złączyliśmy się w namiętnym pocałunku, ale już po chwili usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
- Udajmy, że nas nie ma.. - szepnęła i ściągnęła bluzkę. Zacząłem całować ją po szyi, ale jakiś natrętny gość nie dawał za wygraną. Westchnęła i odsunęła mnie od siebie. - Idź otwórz..
Z grymasem na twarzy ruszyłem w stronę drzwi. Przed drzwiami stała rodzina Ignaczaków i Pit z Olą.
- Mówiłem, że im przeszkodzimy.. - wyszczerzył się Piotrek mierząc mnie wzrokiem.
- Wchodźcie.. - przepuściłem ich w drzwiach.
- Przyszliśmy przywitać się z Julką. - wyjaśniła Iwona, uśmiechając się pod nosem.
- Cześć. - w przedpokoju pojawiła się moja narzeczona. Jej włosy były w kompletnym nieładzie, chociaż widać było, że próbowała je przygładzić.
- Masz chyba bluzkę odwrotnie założoną. - zauważyła Ola, powstrzymując się od śmiechu. Reszta nie była tak dyskretna i wybuchnęła śmiechem.
- Tak się teraz chodzi. - odpowiedziała Julka, która też powstrzymywała się od śmiechu.
- Wchodźcie do salonu.. - odparłem, pozwalając Julce tym samym niezauważalnie poprawić bluzkę.
- Naprawdę nie chcemy przeszkadzać.. - zaczął Igła.
- Daj spokój. - przerwałem mu.
- Koło twojego auta stoi Audi Q7.. Kogo to?
- Moje. - odpowiedziała dumnie Julka, wchodząc do pokoju i siadając obok mnie.
- Wow... Zbyszek jak to jest mieć gorszy samochód od swojej kobiety? - spytał Pit, uśmiechając się złośliwie.
- I tak miałem go zmienić.. - mruknąłem, na co reszta wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Napijecie się czegoś? - spytała Julka.
- Nie, my tylko na chwilkę. - odpowiedziała szybko Iwona. - Może jutro wyskoczymy na jakieś zakupy we trójkę? Pójdziemy na kawę..
- Możecie ze mną skoczyć do sklepu meblowego.. Muszę kupić szafę na ubrania..
- Nie ma sprawy..
- Jestem bardzo ciekawy jak będzie wyglądało wasze wspólne mieszkanie. - powiedział Igła, marszcząc brwi.
- A jak ma wyglądać? - spytałem, nie rozumiejąc.  
- Znając was, wydaję mi się, że garnki będą latać po całym mieszkaniu..
- Jeszcze żaden nie poleciał.
- Bo Julka przyjechała godzinę temu. - pokręcił galową, a reszta się zaśmiała.

Oczami Julki...

Rozmawialiśmy jeszcze przez ponad godzinę i po 21 zostaliśmy dopiero sami. Byłam zmęczona i jedyne o czym teraz myślałam to łóżko i sen.
- Idę się kąpać. - mruknęłam cicho. Zbyszek podszedł do mnie i  przytulił mnie. Odgarnął włosy z szyi i zaczął delikatnie całować mój kark. - Naprawdę jestem zmęczona.. - westchnęłam.
- Te teksty nie powinny być już po ślubie? - spytał, odsuwając się niechętnie ode mnie.
- Zaraz wracam. - powiedziałam. Cmoknęłam go przelotnie w usta i wyszłam do łazienki. Była dwa razy mniejsza od mojej, ale było w niej przytulnie. Wypełniłam wannę gorącą wodą. Położyłam się w niej i zamknęłam oczy. Po kilkunastu minutach do drzwi zaczął dobijać się Zbyszek.
- Długo jeszcze? Też chciałbym się wykąpać. - powiedział, nie przestając pukać.
- Chwila.. - mruknęłam, rozkoszując się przyjemną temperaturą wody. Dał sobie spokój, ale tylko na chwilę.
- Siedzisz tam już prawie godzinę!
- Wychodzę już.. - krzyknęłam i z grymasem na twarzy wyszłam z łazienki. Wysuszyłam włosy i ubrałam piżamę. - Co ty tam tyle robiłaś? - spytał, stojąc oparty o jedną ze ścian przedpokoju.
- No domyśl się.
Zamknął się w łazience, a ja poszłam do kuchni po coś do jedzenia. Zrobiłam sobie stos kanapek i z laptopem zaległam na łóżku w sypialni. Weszłam na mój profil na Facebooku, gdzie znalazłam tysiące gratulacji z powodu zaręczyn. Hania wysłała mi link do artykułu z wielkim nagłówkiem "JULIE ZARĘCZONA" pod nim znajdował się krótki tekst. "Julie Walkiewicz, a już niedługo Bartman zaręczyła się z atakującym reprezentacji Polski Zbigniewem Bartmanem. Jak donosi nasz informator do zaręczyn doszło w malowniczej Wenecji, gdzie para prawdopodobnie spędziła romantyczny urlop. To chyba szok dla wszystkich. Oprócz pogłosek o domniemanym romansie, para nigdy nie potwierdziła tego, że się spotykają. Jak widać nie każda celebrytka musi upubliczniać swoje życie prywatne. Gratulujemy!". Skończyłam czytać i zaczęłam się śmiać. Ciekawe kim jest tajemniczy informator..
- Słyszałeś, że oświadczyłeś mi się w Wenecji, gdzie spędzaliśmy romantyczny urlop? - spytałam Zbyszka, który właśnie wszedł do pokoju.
- Przepraszam, że nie zrobiłem tego w jakże romantyczny sposób, gdy płynęlibyśmy gondolą.
- Mam chorobę morską, więc nie wiem czy byłoby to romantyczne, gdybym zwróciła na ciebie kolację.. - uniosłam brwi, a on skrzywił się wyobrażając sobie to.
- Przesuniesz się? - spytał, stojąc nade mną.
- Przecież masz miejsce.. - wskazałam na drugą połowę łóżka.
- Ale ja zawsze śpię po lewej..
- No to mamy problem bo ja też.
- Od zawsze śpię po lewej stronie.. Nie zasnę po prawej.
- Chociaż spróbuj.. Jeśli nie dasz rady to zamienimy się i ja spróbuję.
- Dlaczego ty nie spróbujesz pierwsza?
- A co to za różnica?
- No właśnie żadna, więc możesz się przesunąć. - uniósł brwi. Wiedziałam, że nie odpuści.
- W porządku. - westchnęłam i niezgrabnie przeniosłam się z laptopem i talerzem kanapek na drugą stronę łóżka.
- Dobranoc. - powiedział i zgasił łapkę nocną, która stała obok niego.
- Idziesz już spać?
- Jutro wstaję o 7.. Muszę się wsypać. Poza tym mówiłaś, że jesteś zmęczona. - wzruszył ramionami. Pocałował mnie, przeciągając tą czynność i opadł na poduszkę. Wyłączyłam laptopa i zrobiłam to samo. Po chwili Zbyszek już spał cicho pochrapując. Zaczęłam się wiercić i ciągnąć kołdrę, którą mi zabrał. - Dlaczego się tak wiercisz? - mruknął zaspanym głosem.
- Bo zabrałeś mi całą kołdrę! - fuknęłam, ciągnąc jeszcze mocniej. Przykryłam się po sam czubek nosa i na wszelki wypadek wtuliłam się w jego ramiona, żeby nie zostać w nocy bez okrycia. Próbowałam zasnąć, ale Zbyszek chrapał coraz głośniej. Nie chciałam go ponownie budzić. Schowałam głowę pod poduszkę, ale to nic nie dało. W końcu zdecydowałam się na słuchawki. Włączyłam cicho muzykę i w pewnym momencie odpłynęłam.

Obudziłam się rano, wtulona w ramiona Zbyszka. Telefon mi się rozładował, a chrapanie ustało. Wygramoliłam się cicho z łóżka i ruszyłam do łazienki. Ogarnęłam poranną toaletę i ubrałam się  Robiłam właśnie naleśniki, gdy do kuchni wszedł zaspany Zbyszek. Zjedliśmy razem śniadanie i w pośpiechu wyszedł na trening. O 10 razem z dziewczynami wybrałyśmy się do sklepu meblowego, gdzie kupiłam dwie szafy. Zjadłyśmy razem obiad i po 17 byłam już w domu. Korzystając z wolnej chwili zaczęłam odpisywać na listy od fanów. Kilkanaście minut po 18 do mieszkania wszedł Zbyszek.
- Cześć. - przywitał się, opadając na kanapę obok mnie.
- Jak było na treningu? - popatrzyłam na niego, przerywając pisanie.
- Ciężko.. - westchnął. - Jest coś do jedzenia?
- Lodówka jest pełna..
- Nie zrobiłaś obiadu? - spytał zdziwiony.
- A miałam? Byłam na obiedzie z dziewczynami..
- Nie, po prostu myślałem, że zjem w domu obiad.
- Miałam siedzieć cały dzień przy garnkach? - oburzyłam się. - Chcesz to zrobię ci cos do jedzenia.. - powiedziałam, wstając. - Jajecznica, naleśniki?
- Wystarczą kanapki.. - mruknął. Bez słowa wyszłam do kuchni. Zrobiłam stos kanapek i razem z herbatą zaniosłam Zbyszkowi. Zjadł, a ja dokończyłam pisanie.
- Co robimy? - spytałam już w lepszym humorze.
- Możemy coś obejrzeć. Nie mam siły się nigdzie ruszać.. - odparł, włączając telewizor. Tak miało wyglądać nasze życie?



__________________________________

Żeby nie było trzymałam się terminu :) Jeszcze przez 15 minut jest wtorek :) Przepraszam, ale mam coraz więcej nauki i naprawdę ciężko mi się wyrobić.. Klasa maturalna.. Sami rozumiecie :) Następny w piątek, choć nie obiecuję, że będzie w normalnych godzinach :) Proszę o komentarze=motywacje może dzięki temu uda mi się napisać go na czas :) 

niedziela, 15 września 2013

Rozdział XXXIII - "Miłość praw­dzi­wa zaczy­na się wte­dy, gdy nicze­go w za­mian nie oczekujesz."

Skończyłam czytać i podniosłam wzrok, obserwując reakcję zebranych. Mama, Laura i Hania wycierały łzy. Zbyszek patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, a reszta nie wiedziała po prostu co ma powiedzieć lub zrobić.
- Faktycznie mi lepiej.. - zmarszczyłam brwi, mówiąc jakby do siebie.
- Kochanie.. - powiedziała cicho Laura, podchodząc do mnie i przytulając mnie. To samo zrobili rodzice i Hania.
- Dobra.. Strasznie głupio się czuję, więc wróćmy do rzeczywistości.. - poprosiłam. Nie lubiłam takich sytuacji.
- Zaraz będzie obiad. - odparła Laura, a ja posłałam jej uśmiech pełen wdzięczności.
- Julka możemy porozmawiać? - spytał Zbyszek, wstając z kanapy. Zrobiłam to samo i oboje weszliśmy do mojego pokoju. Zamknął za nami drzwi i bez słowa podszedł do mnie i mnie pocałował. Kompletnie się tego nie spodziewałam i dopiero po chwili odwzajemniłam pocałunek. Odsunął się powoli i popatrzył mi w oczy.
- To ja na ciebie nie zasługuję i nie wyobrażam sobie tego, żebym kiedykolwiek pokochał kogoś tak mocno jak ciebie. - szepnął, po czym ponownie musnął moje usta. Po długim, delikatnym pocałunku odsunęliśmy się od siebie.
- Kocham Cię.. - westchnęłam, wtulając się w jego ramiona.
- Pójdziesz ze  mną na obiad do rodziców? - spytał, a ja popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Dzisiaj?
- Tak. Zaprosili nas. Bardzo im zależy, żebyś była.
- Nie wiem czy to dobry pomysł.. Czy to nie za szybko..
- Proszę. -  popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem. - Chciałbym, żebyś ich poznała.
- W co ja się ubiorę? - spytałam, marszcząc brwi i ruszając w stronę garderoby.
- Rozumiem, że się zgadzasz. - powiedział wesołym tonem, patrząc jak wyrzucam ubrania z szafy.
- Ta.. - mruknęłam, zastanawiając się, czy lepiej założyć sukienkę, czy spódnice.
- Nie będę ci przeszkadzał.. Poinformuję resztę, że zjemy poza domem i czekam przy samochodzie. - odparł, lekko się śmiejąc. Po dziesięciu minutach w końcu się zdecydowałam. Poprawiłam makijaż i wyszłam z pokoju. Pożegnałam się ze wszystkimi, ubrałam płaszcz i dołączyłam do Zbyszka, który czekał na mnie w aucie.
- Jeszcze trochę i dojechalibyśmy na kolacje.. - pokręcił głową, odpalając samochód.
- Wybacz, ale mogłeś mnie uprzedzić.. Poszłabym na zakupy.. - odparłam, zapinając pas.
- Wyglądasz perfekcyjnie. - wyszczerzył się do mnie.
- Skąd wiesz? Mam na sobie płaszcz.. - westchnęłam.
- Ale ty zawsze wyglądasz cudownie, więc mogę z góry założyć, że dzisiaj też tak jest.. - zaczął się tłumaczyć, na co ja wybuchnęłam śmiechem.
- Dobra, dobra.. Będzie twoja siostra?
- Nie mam pojęcia. Z nią nigdy nic nie wiadomo.. - odpowiedział.
Po niecałej godzinie dojechaliśmy na miejsce. Wysiadłam z auta i poprawiłam włosy. O dziwo, zaczęłam się stresować. Do tej pory takie sytuacje nie robiły na mnie większego wrażenia. Zbyszek złapał mnie za rękę i razem weszliśmy do domu. Już w przedpokoju przywitali nas jego rodzice. Na szczęście była też Kasia.
- Widzisz nie pomyliłem się.. Wyglądasz perfekcyjnie.. - szepnął mi na ucho, gdy oddawałam mu płaszcz. Uśmiechnęłam się i zajęłam miejsce, na przeciwko jego mamy.
- Cieszę się, że w końcu cię poznałam. Zbyszek dużo nam o tobie mówił.. - powiedziała z serdecznym uśmiechem.
- Nawijał jak najęty.. - dodała Kasia. - Jeszcze o żadnej dziewczynie, aż tyle nie mówił..
- Przestań. - przerwał jej Zibi, zarumieniony.
- W każdym bądź razie wiemy, że jesteś doskonała pod każdym względem. - dodała, uśmiechając się do niego złośliwie.
- Kaśka.. - jęknął.
- Znowu się zaczyna.. - zaśmiała się ich mama. - Od dziecka się przedrzeźniają. Masz rodzeństwo?
- Nie, niestety.. - pokręciłam przecząco głową.
- Nic nie straciłaś.. Chętnie bym się z tobą zamienił. - powiedział Zibi, pokazując język siostrze.
- Milej, bo opowiem jej kilka historii z twojego dzieciństwa.. Na przykład o twoim pierwszym pocałunku. Po tym wszystkim był w takim szoku, że przez kilka godzin chodził czerwony jak burak i do nikogo się nie odzywał. - wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, a Zbyszek jedynie wypełnił całą buzie jedzeniem.
- A czym zajmują się twoi rodzice? - spytał, tym razem pan Bartman.
- Oboje są prawnikami. Wcześniej mieli wspólną kancelarię we Wrocławiu, ale po rozwodzie tata przeniósł się do Warszawy.
- Nie chciałaś iść w ich ślady?
- Nie, zdecydowanie nie. Prawo jest dla mnie.. zbyt nudne. Nie wiem czy wytrzymałabym siedząc codziennie po 8 godzin w papierach. Poza tym nie mogłabym bronić przestępcy.
- A studiowałaś coś? Czy od razu zaczęłaś śpiewać? - spytał. Może jedynie mi się wydawało, ale odniosłam wrażenie, że uważa mnie za jedną z wielu pustych, niewykształconych celebrytek.
- Skończyłam fizjoterapię, którą mam zamiar się zająć, gdy skończę karierę. - odpowiedziałam.
- Masz zamiar kończyć? - spytała Kasia, krztusząc się przy tym sokiem.
- Gdy założę rodzinę i pojawi się dziecko. Nie wyobrażam sobie wychowywać go i w tym samym czasie koncertować i grać w filmach.
- Byłbym wdzięczny, gdybyście skończyli przesłuchiwać Julkę. - mruknął Zbyszek, kręcąc głową.
- My jej nie przesłuchujemy tylko chcemy ją lepiej poznać.. Nie masz nam tego za złe, prawda? - spytał pan Bartman.
- Nie, skąd. - odpowiedziałam automatycznie. 
- Ostatnio oglądałam film z tobą w roli głównej.. Byłaś naprawdę świetna. - powiedziała jego mama, uśmiechając się do mnie.
- Dziękuję.
- Wiem, że nie powinnam o to pytać, ale planujecie wspólną przyszłość?
- To znaczy.. - zaczęłam, patrząc na Zbyszka, szukając pomocy.
- Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. - odparł. Popatrzyła na nas i uśmiechnęła się pod nosem. Nie wiedziałam jak mam to interpretować, ale wydawało mi się, że nie miałaby nic przeciw temu. Dokończyliśmy obiad, rozmawiając o siatkówce.
- Bardzo się cieszę, że mogłam państwa poznać. - powiedziałam, stojąc na przedpokoju.
- My również się cieszymy. - odpowiedział pan Bartman, który ostatecznie się chyba do mnie przekonał.
- Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. - dodała jego żona, przytulając mnie.
- Na pewno. - odparł Zbyszek, żegnając się ze wszystkimi. Otworzył mi drzwi i wyszliśmy razem przed dom. Wzięłam głęboki oddech, gdy zostaliśmy sami i ruszyłam w stronę auta. - I jak wrażenia?
- Bardzo pozytywne. Mam nadzieję, że twoi rodzice mają takie same.
- Polubili cię, uwierz. - powiedział łapiąc mnie za rękę. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę domu. Gdy pojechaliśmy przed drzwiami zobaczyłam zniecierpliwionego Igłę, który chodził w tą i z powrotem.
- Nareszcie! - krzyknął na nasz widok. - Zbyszek leć po walizkę i jedziemy. Trener nas zabije, jeśli nie będziemy za 2 godziny w Rzeszowie.. - Bartman popatrzył na zegarek i bez słowa wbiegł do domu.
- Dziękuję, że przyjechałeś. - zwróciłam się do niego.
- Nie ma za co. - powiedział, przytulając mnie. - Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Nie zostawiłbym cię z tym wszystkim.
- Jesteś kochany..
- Ej, ej.. Ja mam żonę i dzieci.. Wiem, że jestem wspaniały i można się we mnie zakochać, ale muszę cie zranić.. Kocham Iwonę..
- Co jest? - Zibi wybiegł z torbą w ręce i popatrzył na mnie.
- Igła sobie marzy... - zaśmiałam się.
- Dobra gołąbki.. Ja idę do samochodu. Daje wam 2 minuty.. - powiedział, po czym ruszył w stronę auta. Zbyszek przyciągnął mnie do siebie i delikatnie musnął moje usta.
- Będę tęskniła.. - szepnęłam, patrząc mu prosto w oczy.
- Ja bardziej.. Będziemy rozmawiać codziennie. Możesz przyjechać do mnie do Rzeszowa, a ja cię odwiedzę jak będę miał wolne. Już niedługo święta.. Wtedy na pewno się zobaczymy.
- Chcesz je spędzić ze mną?
- Zdecydowanie. - odparł i znów mnie pocałował. Przerwał nam dźwięk klaksonu, którego użył Igła. - Chyba muszę już iść.. - westchnął. - Pamiętaj o wizytach u psychologa.
- Romantykiem to ty nie jesteś.. - wywróciłam oczami i go odepchnęłam. - Zamiast wyznać mi jak bardzo będziesz tęsknił, ty wyjeżdżasz mi tu z psychologiem.
- Wybacz.. Kocham Cię i będę tęsknił jak wariat. - uśmiechnął się i cmoknął w usta.
- Lepiej. Idź bo Igła cie zabije.. - zaśmiałam się lekko. Zagryzłam lekko usta, patrząc jak odchodzi. Do oczu napłynęły mi łzy, ale nie chciałam, żeby to zobaczył. Pomachałam im jeszcze  i weszłam do domu. Musiałam nauczyć się żyć bez Zbyszka.


Oczami Zbyszka..

    Wróciłem do Rzeszowa i moje życie znów stało się rutyną. Jedyne co się zmieniło to to, że byłem szczęśliwy. Cholernie szczęśliwy. Codziennie rozmawiałem z Julką przez telefon lub przez skype'a. Z dumą patrzyłem jak wraca dawna Jula Coraz częściej się śmiała, gadała jak najęta i jadła. To ostanie wróciło całkowicie do normy. Nie miała problemu z tym, żeby o północy zrobić sobie talerz gofrów z podwójną bitą śmietaną. Zajęła się również swoją karierą. Po tym wszystkim napisała kilkanaście przecudownych piosenek o życiu, miłości, przyjaźni i śmierci. Wszystkie umieściła na płycie, która po kilku tygodniach osiągnęła status platynowej, a później diamentowej.
    Tydzień przed świętami urządziliśmy męski wieczór. Mieliśmy przy piwie i jedzeniu obejrzeć mecz Skry i Zaksy.
- Spędzasz święta z Julką? - spytał Pit po pierwszym secie.
- Wigilię u rodziców, a potem wszyscy spotykamy się u niej. - odpowiedziałem, otwierając kolejne piwo. - Która godzina?
- 20. - mruknął Kosok.
- Przełączcie szybko na MTV! - krzyknąłem.
- Po co? - spytał Igla i ociągając się wziął pilot do ręki.
- Jest rozdanie nagród i Julka jest nominowana. O 20 miała być właśnie kategoria najlepszej piosenkarki tego roku. - wyjaśniłem szybko. Prowadząca gali właśnie przedstawiała nominowane artystki. Potem na scenę wyszedł Snoop Dog z kopertą i statuetką. Po zbyt długiej przemowie i chwili napięcia krzyknął "Julie". Kamery zostały skierowane na nią, żeby pokazać jej reakcję
- Ona jest przepiękna.. - westchnąłem, nie mogąc od niej oderwać wzroku.
- Myślałem, że nie może być nic gorszego, niż głodny Bartman.. Teraz wiem, że zakochany Bartman jest jeszcze gorszy.. - stwierdził Igła, patrząc na mnie z otwartymi ustami. Nie słuchałem go. Patrzyłem na nią i słuchałem jej podziękowań, uświadamiając sobie po raz kolejny jak wielkim szczęściarzem jestem.

Oczami Julki..

Jak zwykle w Boże Narodzenie obudziłam się wcześnie. W piżamie pobiegłam do kuchni i zastałam w niej już wszystkich. Siedzieli przy stole i jedli śniadanie. Usiadłam obok taty i nałożyłam kilka naleśników na talerz. Po śniadaniu wszyscy razem wybraliśmy się na spacer po Łazienkach. Wróciliśmy o 13 i zaczęliśmy przygotowywać się do obiadu, na który zaproszony był Zbyszek z rodzicami. Gdy skończyliśmy, przebrałam się  i zeszłam na dół. O równej 15, usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć i na progu zobaczyłam rodzinę Bartmanów w komplecie.
- Wybacz.. Mówiłem, że nie jest mile widziana, ale uparła się i wcisnęła się do auta. - rzucił Zbyszek na wstępie, uśmiechając się złośliwie do Kasi. Zapoznałam wszystkich ze sobą i zajęliśmy miejsca przy stole. Czułam się skrępowana, ale jako pierwszy zabrał głos Zbyszek.
- Korzystając z okazji, że jesteśmy tu wszyscy, chciałbym coś zrobić. - odchrząknął. Wstał, wziął mnie za ręce i gdy ja również wstałam z miejsca uklęknął przede mną. Zakryłam usta dłonią, nie wierząc, że to dzieje się  naprawdę. - Julka.. Po tym wszystkim co przeszliśmy jestem pewien, że jesteś tą z którą chce się zestarzeć. Wiesz, że cię kocham i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Wyjdziesz za mnie? - spytał i wyjął małe, czerwone pudełeczko, a gdy je otworzył zobaczyłam pierścionek zaręczynowy
Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Jedynie skinęłam lekko głową. Włożył mi pierścionek na palec i wstał. Nie zważając na to, że jesteśmy przy całej rodzinie, która teraz biła brawo, ujął moją twarz w dłonie i pocałował, tak jak jeszcze nigdy dotąd.

__________________________

Tak więc koniec płaczu :) Udało mi się skończyć go na czas :) Bardzo, bardzo proszę o komentarze :)

czwartek, 12 września 2013

Rozdział XXXII - "Na naszej drodze życia stają ludzie, którzy pot­ra­fią dać ser­cu duchową strawę, po­wodując, że roz­kwi­ta jak kwiat."

Weszłam do domu jako pierwsza. Dziwnie czułam się przekraczając próg. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś będzie mi to dane. Weszliśmy do salonu, gdzie gromadka ludzi krzyknęła głośno "Niespodzianka". Stałam jak sparaliżowana, nie bardzo wiedząc co się dzieję. Każdy się przepychał, chciał mnie przytulić, pocieszyć. Zdezorientowana, szukałam wzrokiem Zbyszka, ale tłum wokół mnie całkowicie zasłonił mi resztę salonu. Patrząc na tych ludzi zdałam sobie sprawę, że nie tylko Zbyszek i rodzice będą cierpieć po mojej śmierci. Mam tutaj grupę ludzi, którzy mnie kochają i którzy równie mocno przeżyją moją śmierć. Poczułam się jeszcze gorzej. Wysłuchałam każdego i w końcu zajęliśmy miejsca na kanapach. Usiadłam obok Zbyszka, bo tylko przy nim nie czułam się obco. Każdy się przekrzykiwał, wchodził sobie w słowo. Nie wiedziałam kogo słuchać. W mojej głowie szumiało. To było zdecydowanie za dużo jak dla mnie. Wzięłam głęboki oddech.
- Pójdę do łazienki. - szepnęłam do Zbyszka. On skinął jedynie głową, a ja wstałam i ruszyłam w stronę drzwi, ignorując przy tym pytania o to dokąd idę. Zamknęłam drzwi łazienki i usiadłam na zimnej podłodze. Po policzkach spływały mi łzy. Co się ze mną dzieje? Kim ja jestem? Dlaczego siebie nie poznaje? Przypomniałam sobie radość w oczach zebranych ludzi w salonie, gdy mnie zobaczyli i coś ścisnęło mnie w gardle. Nie zasługują na to, żeby cierpieć z powodu mojej śmierci. Nie jestem warta ich łez i bólu. Wyobraziłam sobie Justina i Laurę stojących nad moim grobem i pojedyncze łzy zamieniły się w cieniutkie strumyki. Ale co ja mogę zrobić? Moja śmierć jest nieunikniona. Mam pozwolić im się mną nacieszyć? Spędzić z nimi trochę czasu, a potem zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić? Nie mogę tak. Nie wytrzymam tych spojrzeń pełnych litości. Pod nieszczerymi uśmiechami będą skrywane słowa "Muszę się na nią napatrzeć. Jeszcze trochę i odejdzie". Nie chciałam tego. Wolałam odejść niespodziewanie bez tego całego wyczekiwana. Skrócę okres cierpienia wszystkich. Wzięłam z najniższej półki pudełeczko z lekami i wysypałam na rękę kilkanaście tabletek.
- Julka wszystko w porządku? - usłyszałam głos Zbyszka - Jula otwórz.. - poprosił. Zacisnęłam dłoń mocno w pięść. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Może chciałam, żeby mi przerwał? W końcu otworzył drzwi i popatrzył na mnie z przerażeniem. - Julka.. - szepnął, podbiegając do mnie i  przytulając mnie mocno. Siłą wyjął mi tabletki z ręki i wrzucił do sedesu. Wtuliłam się w jego ramiona i zaczęłam płakać jak małe dziecko.
- Nigdy. Więcej. Tego. Nie. Rób. - wycedził przez zaciśnięte zęby. W tych pięciu słowach zawarł strach, przerażenie, panikę, niepokój i zdenerwowanie. - Wstań z tej zimnej posadzki, bo się przeziębisz. - powiedział już spokojniej. Oddalił mnie od siebie i sam powoli się podniósł.
- Nie chce tam wracać.. - szepnęłam, pociągając żałośnie nosem.
- Spokojnie, pójdziemy na górę. - odparł i złapał mnie za rękę. Ruszyliśmy w stronę mojego pokoju.
- Pójdę się wykąpać. - mruknęłam, gdy weszliśmy do mojego pokoju. Popatrzył na mnie podejrzliwie. - Nie bój się. Obiecuję, że nic nie zrobię.
- Nie zamykaj drzwi. - powiedział stanowczo, odprowadzając mnie wzrokiem. Cudownie, widocznie będę teraz pod stałym nadzorem. Weszłam do wanny z gorącą wodą i głośno westchnęłam. Chciałam się zrelaksować, nie myśląc o niczym, ale jedna myśl nie mogła mi dać spokoju. Gdyby Zbyszek wszedł 2 minuty później, już bym nie żyła. Chociaż był to mój wybór to i tak przeraziła mnie ta wizja. Może nie chciałam umierać? Do oczu znów napłynęły mi łzy, gdy przypomniałam sobie, że za jakiś czas już mnie nie będzie. Wyszłam szybko z wanny. Nie chciałam być sama. Założyłam swój ulubiony dres i wróciłam do pokoju. Położyłam się obok Zbyszka na łóżku i wbiłam wzrok w sufit. Odwrócił się w moją stronę i popatrzył na mnie z troską.
- Dlaczego chciałaś to zrobić? - spytał, krzywiąc się na wspomnienie tamtej sceny.
- I tak umrę. Po co to ciągnąć?
- Ja też umrę, każdy z nas umrze, ale nikt nie popełnia z tego powodu samobójstwa. - odparł zdezorientowany.
- Ty masz całe życie przed sobą. A ja.. Nie wiadomo ile czasu mi pozostało. Nic mi nie mówicie. Macie mnie za kompletną wariatkę, oglądającą ściany. Jestem dorosła i mam prawo wiedzieć kiedy umrę! - powiedziałam zdenerwowana.
- Julka o czym ty mówisz? Nie ukrywamy nic przed Tobą. Nie umrzesz. Rozmawiałem z lekarzem. Powiedział, że wszystko jest w porządku. Pomyśl, przecież gdyby było źle nie wypisałby cię do domu.. Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?
- Nie chcę o tym rozmawiać. - odpowiedziałam stanowczo. - Możesz nie mówić nikomu o tej sytuacji w łazience? - poprosiłam.
- Jeśli obiecasz mi, że pójdziesz do psychologa.
- Po co? - spytałam, oburzona. Nie odpowiedział, tylko patrzył na mnie wyczekująco. - Dobrze, zgoda. - westchnęłam i przykryłam się kołdrą. Objął mnie ramieniem i razem zasnęliśmy.


Następnego dnia o 12 siedziałam już w poczekalni razem ze Zbyszkiem, czekając na panią psycholog. Byłam do tego wszystkiego sceptycznie nastawiona, ale nie chciałam, żeby Bartman powiedział komuś o tym co się wczoraj stało.
- Nie musiałeś tu ze mną przychodzić. Nie rzuciłabym się pod samochód. - mruknęłam.
- Nie martwiłem się o to. Bałem się raczej tego, że się rozmyślisz i tutaj nie przyjdziesz.
- To jest bez sensu. Nie potrzebuje żadnego psychologa.
- Wczoraj udowodniłaś, że jednak potrzebujesz.
- A ty nie musisz wracać do Rzeszowa?
- Masz mnie już dość?
- Dziwisz mi się? Od wczoraj zachowujesz się jak mój cień.
- A ty mi się dziwisz? - spytał, tracąc powoli cierpliwość. Naszą kłótnie przerwała pani psycholog, zapraszając mnie do gabinetu. - Poczekam tu..
- Serio? Nie spodziewałam się,że zostaniesz. - rzuciłam przez ramie i weszłam do pomieszczenia. Nie miałam zamiaru rozmawiać z tą kobietą. Dlaczego miałabym się zwierzać obcej osobie? Nie dawała jednak za wygraną i dla świętego spokoju, zaczęłam mówić. Na początku rozmowa była przerażająco nudna. Nie, to nie była rozmowa. To był mój monolog, w którym przedstawiałam w skrócie swoje życie. Słuchała cierpliwie moich opowiadań o babci, siatkówce i muzyce. Siedziałam jak na skazaniu z myślą, że po upływie dwóch godzin będę już wolna.
- Co czułaś gdy dowiedziałaś się, że masz wadę serca? - spytała, gdy skończyłam mówić.
- A jak pani myśli? Na początku byłam przerażona, ale po rozmowie z lekarzem miałam nadzieję, że z tego wyjdę.
- Dlaczego nie powiedziałaś o tym nikomu? Nie chciałaś mieć wsparcia w tych trudnych chwilach? - pytała dalej, a ja musiałam się teraz chwilę zastanowić zanim odpowiedziałam.
- Jak już wspomniałam.. Nigdy nie byłam normalną, zwykłą dziewczyną. W szkole byłam popularną siatkarką, dodatkowo bogatą. Każdy chciał się ze mną przyjaźnić. Potem wyjechałam do USA i zrobiłam karierę. Ludzie kręcili się wokół mnie tylko ze względu na to, że byłam sławna. To się zmieniło, gdy poznałam Laurę, Justina, siatkarzy, Zbyszka.. W końcu czułam się jak w jednej wielkiej rodzinie. Wiedziałam, że lubią mnie za to jaka jestem, a nie dlatego, że jestem sławna i bogata. Nie jestem nauczona dzielić się takimi sprawami z innymi. Odkąd zmarła babcia, nie miałam osoby do której mogłabym się zwrócić z problemami. Stałam się niezależna. Nie chciałam wciągać w swoje problemy innych i ich tym zadręczać.
- Nie sądzisz, że od tego są przyjaciele? Nie uważasz, że po to ich masz, żeby wspierali Cię w takich momentach?
- Jestem pewna, że okazaliby mi wsparcie, ale.. Ja po prostu głupio się czuję z tym, że wszyscy się mną tak przejmują. Każdy chce mi pomóc. Gdy wróciłam każdy mnie pocieszał. Od zawsze byłam nauczona radzić sobie sama ze wszystkim. Nie miałam wsparcia u rodziców, więc nie miałam jak do tego przywyknąć. Mam nieodparte wrażenie, że nie daje im nic w zamian, że jestem egoistką.
- Podziękowałaś im kiedyś za to?
- Dziękuję im za poszczególne sytuacje, słowa, ale moim zdaniem to za mało. Zasługują na coś więcej.
- Mam dla Ciebie propozycję. Napisz list, w którym podziękujesz za to i przeczytaj go im. Na pewno to docenią.
- Tak właściwie.. To ja już napisałam taki list.. Gdy byłam w szpitalu i myślałam, że z niego nie wyjdę.
- Pokazywałaś go komuś? - spytała. Pokręciłam przecząco głową. -  No to mam dla ciebie prace domową. Jak pojedziesz do domu, zbierz wszystkich, którym chcesz za coś podziękować i przeczytaj im ten list.
- To jest głupie..
- Nie, to naprawdę ci pomoże. Czujesz, że czerpiesz korzyści z tej przyjaźni, nie dając nic w zamian. Zobaczysz ile znaczyć będą te podziękowania dla twoich bliskich. A teraz powiedz mi dlaczego chciałaś popełnić samobójstwo?
- Powiedział pani? - oburzyłam się. Nie odpowiedziała, tylko czekała, aż zacznę mówić. Naprawdę była dobrym psychologiem. Sama nie wiedziałam dlaczego jej to wszystko mówię. - Chciałam oszczędzić wszystkim cierpienia... - dopiero teraz dotarło do mnie jakie to głupie. Przecież Zbyszek powiedział, że nie umrę. A co jeśli on nie kłamie?
- Chciałaś oszczędzić cierpienia innym popełniając samobójstwo?
- Byłam przekonana, że umrę.. - mruknęłam, jakby do siebie.
- Przecież jesteś zdrowa. Przed terapią dzwoniłam do twojego doktora. Nie mógł powiedzieć dużo, ale z tego co wiem twoje życie nie jest zagrożone.
- Jeszcze wczoraj myślałam, że nikt mi nic nie mówi.. - złapałam się za głowę. Gubiłam się już w tym wszystkim.
- Co się zdarzyło od wczoraj, że zmieniłaś zdanie?
- Nie wiem.. - wzruszyłam ramionami. - Rozmawiałam jedynie ze Zbyszkiem..
- Powiedział ci, że będziesz żyć? - spytała, a ja skinęłam głową. - Uwierzyłaś?
- Najpierw na niego nakrzyczałam, ale teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nigdy mnie nie okłamał..
- I teraz też tego nie zrobił. Masz całe życie przed sobą. - mówiła, patrząc mi prosto w oczy. - Jesteś młoda, piękna, świat stoi przed tobą otworem. Wyrzuć te wszystkie negatywne myśli z umysłu. Rozumiem, że przeszłaś wiele, ale musisz wrócić do normalności. Masz ludzi, którym na tobie zależy, nie zadawaj im bólu swoim zachowaniem. - dodała. - Na dzisiaj to wszystko. Przemyśl sobie dokładnie to co ci powiedziałam i pamiętaj o pracy domowej.
- Dziękuje. - powiedziałam cicho, wstając. Wyszłam z gabinetu zamyślona. Próbowałam poukładać sobie myśli, ale miałam ich zdecydowanie zbyt dużo.

Pół godziny później byliśmy już w domu. Wszyscy czekali na obiad. Całą drogę zastanawiałam się, czy to na pewno dobry pomysł, aby przeczytać im ten list. Co mi szkodzi? Może poczuję się lepiej, a im zrobi się miło? Zawołałam wszystkich do salonu i wyjęłam mały skrawek papieru, na który przelałam wszystkie uczucia, które towarzyszyły mi w szpitalu. Panowała idealna cisza. Siedziałam na fotelu, czując na sobie spojrzenia wszystkich zebranych. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam czytać.


Kochani!
   
   Przepraszam, że piszę do Was zbiorowo, ale nie mam wystarczająco dużo kartek, żeby naskrobać coś do każdego z osobna. Leżę w szpitalu już miesiąc. Po raz kolejny przepraszam... Nie powiedziałam Wam, że jestem chora. Chciałam się zmienić. Nie chciałam być więcej egoistką, myślącą wyłącznie o sobie. Po wyjściu ze szpitala chciałam zacząć nowe życie. Jako inna, lepsza osoba. Ten miesiąc spędzony tutaj naprawdę mnie zmienił. Dostrzegłam swoje wady i błędy, które popełniłam w całym swoim życiu. Przemyślałam co tak naprawdę jest ważne. Doszłam do wniosku, że byłam cholerną szczęściarą, mając Was wszystkich przy sobie. Może wcześniej tego nie doceniałam, ale teraz wiem ile dla mnie robiliście i chce Wam za to wszystko podziękować.
    Lauro, wiesz jak bardzo ważną osobą byłaś w moim życiu. Zastępowałaś mi rodziców, dbałaś o mnie i wspierałaś w trudnych momentach. Jesteś cudowną osobą i cieszę się, że tata trafił właśnie na Ciebie. W dniu, kiedy pierwszy raz się spotkałyśmy zyskałam najlepszą przyjaciółkę i opiekunkę. Dziękuję.
    Mamo, choć nie byłyśmy blisko, to wiedz, że Cię kocham. Pamiętam, gdy byłam mała i wkładałam twoje szpilki. Byłaś moją idolką. Chciałam być taka jak ty. Stanowcza, niezależna i ambitna. Mam nadzieję, że choć jedną z tych cech odziedziczyłam po Tobie. Dziękuję.
    Tato, odkąd pojawiłeś się na nowo w moim życiu, zbliżyliśmy się do siebie. W końcu Cię poznałam i teraz już wiem jak bardzo jesteśmy do siebie podobni. Wiem, że będziesz szczęśliwy z Laurą, a Zosia zastąpi Ci mnie. Dbaj o nie. Mimo wszystko, jesteś najlepszym ojcem na świecie. Dziękuję.
    Justin, wiem, że trze­ba wielu lat by zna­leźć przy­jaciela, a wys­tar­czy chwi­la by go stracić.  Mam nadzieję, że tak jak zwykle przeszła Ci złość na mnie. Wiem, że nie byłam idealną przyjaciółką, ale za to Ty byłeś wzorem prawdziwego przyjaciela. Dawałeś mi totalną swobodę bycia sobą. Akceptowałeś moje humory i często sprowadzałeś mnie na ziemie. Mówią, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje. Może to prawda.. Bo ja traktuje Cię jak brata, którego nigdy nie miałam. Dziękuję.
    Igła, pisząc to nie mogłam pominąć Ciebie. Jesteś nie tylko świetnym siatkarzem, ale też człowiekiem. Proszę, nie zmieniaj się nigdy, bo drugiego tak pozytywnego człowieka nie spotkałam nigdy. Nawet nie wiesz jak bardzo cieszę się z tego, że Cię poznałam. Wzbogaciłeś moje życie o wiele wesołych i radosnych wspomnień. Dziękuję.
    Hania, Sam, wiem, że na początku byłam przeciwna waszemu związkowi, ale teraz wiem, że do siebie pasujecie. Mam nadzieję, że wszystko wam się ułoży i będziecie ze sobą już zawsze. Hania, masz na niego dobry wpływ, a Ty Sam sprawiasz, że uśmiech nie schodzi jej z twarzy. Wiem, że nasz kontakt, powinien być większy, ale mimo wszystko i za wszystko, dziękuję.
    Zbyszek, wybacz, że piszę do Ciebie na końcu, ale Tobie mam najwięcej do przekazania. Nie wiem, czy pamiętasz moment w którym się poznaliśmy. Od razu mi się spodobałeś, choć mogło wyglądać to zupełnie inaczej. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że staniesz się najważniejszym mężczyzną w moim życiu. Nigdy nie wierzyłam w prawdziwą miłość. Jednak dzięki Tobie uświadomiłam sobie, że jest to najpiękniejsze uczucie ze wszystkich, których do tej pory doświadczyłam. Chcę, żebyś był szczęśliwy. Wiem, że na Ciebie nie zasługiwałam i proszę, żebyś po moje śmierci znalazł odpowiednią kobietę z którą będziesz szczęśliwy. Zawszę będę Cię kochać. Sprawiłeś, że moje życie nabrało sensu. Dziękuję.
    Podsumowując, dziękuję Wam wszystkim, za wszystko. Będę patrzeć na Was z góry i czuwać nad Wami.

                                                                                                       Kocham Was,
                                                                                                                              Julka.


___________________________________


Rozdział miał być później, a jest wcześniej :) Skorzystałam z przypływu weny twórczej i wyszło co wyszło :) Następny prawdopodobnie w niedziele :) Bardzo proszę o komentarze i życzę miłego weekendu! :)
Zapraszam również na bloga koleżanki :)

wtorek, 10 września 2013

Rozdział XXXI - "Dep­resja to nie cho­roba, tyl­ko stan wy­sokiej świado­mości. Po­pada­my w nią, kiedy zda­my so­bie sprawę z włas­nej bez­silności i kruchości życia. "

    Siedzę na trybunach dobrze znanej mi hali sportowej. Za oknem jest już ciemno, a wnętrze oświetlają lampy. Na boisku znajduję się jedynie wysoka dziewczyna z ciemnymi włosami. Ćwiczy zagrywkę, krzywiąc się gdy tylko jej ręka dotknie z siłą piłki. W końcu przestaje i łapie się za nadgarstek. Na jej nieszczęście widzi to trener, który spakowany chce zamykać. Podchodzi do niej, a ona ze łzami w oczach zaciska zęby i udaję, że wszystko jest w porządku. Nie daje się jednak oszukać i nalega, żeby poszła do lekarza. Po długiej dyskusji dziewczyna w końcu ustępuję i wychodzi z hali.
    Scena się zmienia. Jestem w szpitalu. Siadam na skraju łóżka, obok dziewczyny z wielkimi brązowymi oczami. Do sali wchodzi lekarz, a ona w napięciu cała sztywnieje. Pyta, czy z jej ręką będzie wszystko w porządku, ale już po minie doktora widzi, że odpowiedź jej się nie spodoba. Słyszy słowa, których tak się bała. Więcej nie zagra w siatkę. Nigdy więcej nie wyjdzie na boisko ze swoją drużyną. Patrzę na nią i widzę, że coś w niej pęka. Do oczu napływają łzy, które chwilę później zamieniają się w strumyki płynące po jej bladych policzkach. Tak wygląda jej cały dzień. Leży bezruchu, patrząc w okno.
    Scena się zmienia. Jestem w pokoju brązowookiej dziewczyny. Podchodzę do plakatów, wiszących na niebieskich ścianach. Patrzę na medale, dyplomy i puchary, które dostały własną szafkę. Dopiero potem dostrzegam dziewczynę. Leży na łóżku z zawiniętą ręką i patrzy w okno. Dopiero w nocy coś zaczyna się dziać. Wstaje i idzie do łazienki. Wchodzę za nią i widzę jak do ręki bierze żyletkę. Patrzę przerażona, bojąc się tego co będzie dalej. Gdzie są jej rodzice? No tak. Zajęci są pracą, a jej jedyna opiekunka odeszła. Dziewczyna płacze coraz bardziej, a jej łzy kapią na zimną posadzkę. Chce ją powstrzymać. Krzyczę, ale ona mnie nie słyszy. Ostrze znajduję się coraz bliżej ręki, a ona z zawziętą miną przybliża je coraz szybciej. W ostatniej chwili wstrzymuję rękę i uświadamia sobie, że to nic nie da. Kilkuminutowe cierpienie nie sprawi, że wróci na boisko. Opiera się o zimną powierzchnię wanny i ukrywa twarz w dłonie.
    Otwieram oczy i widzę zieloną, szpitalną ścianę. Patrzę w bok i widzę, że przy moim łóżku śpi tata. Odwracam szybko głowę i wbijam wzrok w sufit. Zastanawiam się kiedy przyjdzie on. Rodzice siedzieli przy mnie na zmianę, a on odkąd pierwszy raz mnie tutaj zobaczył, więcej się nie pojawił. Może wie, że umrę i nie chce na mnie patrzeć? Może chce zapamiętać mnie zdrową?  Chce o mnie zapomnieć, żeby po mojej śmierci cierpieć mniej.  Nie mogę mieć do niego o to pretensji.  Rodzice nie mają wyjścia. Jestem ich córką i z moralnego obowiązku siedzą tutaj. Może chcą dać mi nadzieję? Sprawić bym uwierzyła w to, że będę żyła. Robią to dla mnie, więc ja też jestem im coś winna. Mój widok jest wystarczającym cierpieniem dla nich. Chcę, żeby przynajmniej ze mna nie rozmawiali. Wydaję mi się, że lepiej zniosą moją śmierć, gdy nie będziemy się kontaktować. Będzie tak jak teraz tylko ja nie będę oddychać. Tak, przyzwyczajanie ich do tego jest rekompensatą za godziny spędzone przy moim łóżku. W końcu nie będę egoistką. W końcu zrobię coś dla innych i może dołączę do babci w niebie? Może po tylu latach spotkam się z nią i w końcu ją przytulę? A jakby to wszystko przyśpieszyć? Przecież i tak umrę. Wtedy jeszcze lepiej odpłaciłabym się rodzicom. Nie musieliby tutaj przesiadywać. Nie musieliby udawać, że jest nadzieja. Pochowaliby mnie i wrócili do codzienności. Ale jak mam to zrobić?
    Obudziłam się następnego dnia. Nie chciałam patrzeć na rodziców, więc odwróciłam głowę w stronę okna. Zanim zaczęłam rozmyślenia, usłyszałam męski głos. Jego głos. Popatrzyłam na niego i zobaczyłam, że patrzy na mnie z uśmiechem. Dlaczego się uśmiecha? Dlaczego chce utrzymać mnie w błędnym przekonaniu, że będę żyła? To oznaczało jedno. Do niego nie mogłam odzywać się tym bardziej.
- Dzień dobry. - powiedział, posyłając mi szczery uśmiech. Nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam na niego. - Nie chciałem, żeby panowała niezręczna cisza, więc mam ze sobą książkę. Wiem, że nie skończyłaś czytać Pianisty, więc dokończę ją za ciebie. A skoro się nie odzywasz jest duża szansa na to, że mi pierwszy raz w życiu nie przerwiesz. - powiedział wyciągając moją książkę. Zaczął czytać, a ja odwróciłam głowę i w skupieniu słuchałam jego niskiego głosu.
    Dokończył 30 nieprzeczytanych przeze mnie stron i zamknął książkę. Popatrzyłam na niego, a on zaczął opowiadać o tym co dzieję się na treningach w Rzeszowie. Mówił o żartach Igły i śmiesznych tekstach Pita. Relacjonował mi ostatnie mecze, które zagrali ze Skrą i Zaksą. Z ciekawością słuchałam tego wszystkiego. To była miła odskocznia od słuchania własnych myśli. O dwudziestej przyszła mama, na "zmianę warty". Spanikowałam. Nie chciałam, żeby odchodził. Chciałam, żeby został przy mnie i mówił dalej.
- Zostań. - wyrwało mi się, mimowolnie. - Proszę. - dodałam już świadomie, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. Na początku, jakby tego nie usłyszał. Dopiero po chwili zorientował się, że cichutki głosik należał do mnie. Bez słowa usiadł ponownie. Zdezorientowany, ale wyraźnie szczęśliwy zaczął mówić dalej, tym razem o Mistrzostwach Europy. Słuchałam uważnie i próbowałam wyobrazić sobie to wszystko. Zmęczenie jednak spowodowało, że w pewnym momencie po prostu zasnęłam.
    Obudziłam się następnego dnia i poczułam, że ktoś trzyma mnie za rękę. Zbyszek spał z  głową na moich nogach, trzymając mnie za rękę. Wyswobodziłam powoli dłoń z jego uścisku , żeby go nie obudzić. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że odkąd wszedł do tej sali, nie myślałam o niczym innym tylko o nim. Chciałam, żeby został ze mną. Na zawsze. Obudził się i podniósł głowę, przecierając oczy. Popatrzył na mnie i się uśmiechnął, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Był taki przystojny.
- Nie patrz tak na mnie bo się zarumienię. - wyszczerzył się. Mimowolnie, pierwszy raz od ponad miesiąca, uśmiechnęłam się. - No tak, jeszcze się uśmiechaj.. - wywrócił teatralnie oczami.
- Dlaczego tutaj jesteś? - zadałam pytanie, które cisnęło mi się na usta od wczoraj. Nie potrafiłam go ignorować. Jestem egoistką, cholerną egoistką.
- Nie umiem odmawiać, gdy kobieta błaga mnie o to, żebym został. - wzruszył ramionami, a ja się ponownie uśmiechnęłam.
- Dziękuję. - powiedziałam cicho.
- Opłacało się spać na siedząco, żeby to usłyszeć. - odpowiedział i delikatnie pogładził mnie po włosach, jakby bojąc się mojej reakcji. Po chwili do sali wszedł lekarz z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Witam. Jak się pani dzisiaj czuje? - spytał i nie czekając na odpowiedź, kontynuował. - Mam dla pani dobrą wiadomość. Płynne leki zadziałały tak jak powinny, więc pozostałe będzie przyjmować pani doustnie. I teraz najlepsze.. Może pani wrócić do domu. Mam ze sobą recepty i proszę zgłaszać się na regularne kontrolę do doktora Janowicza. Poradzi pani sobie sama? - spytał, widząc jak siadam z nogami opuszczonymi na ziemie. Skinęłam jedynie głową i powoli wstałam. - W takim razie panie Zbyszku, proszę za mną. - powiedział, wychodząc. Zbyszek ruszył za nim i zostałam w sali sama. Zdezorientowana zaczęłam się pakować. Dlaczego wypisują mnie tak niespodziewanie? Może upewnili się, że już nie zdołają mi pomóc i chcą, żebym te.. Właśnie. Ile mi jeszcze zostało? Tydzień, dwa, miesiąc? Tak. Na pewno, chcą żebym te ostatnie dni spędziła w gronie najbliższych. Tylko dlaczego mi tego nie powiedzą? Do cholery.. Jestem już dorosła i mam prawo wiedzieć takie rzeczy.. Dlaczego nikt mnie tutaj nie traktuje poważnie?



Oczami Zbyszka...


Wyszedłem z sali za lekarzem i razem weszliśmy do jego gabinetu.
- Chciałem z panem jeszcze porozmawiać. - powiedział, siadając za biurkiem.
- Coś nie tak z Julką? - spytałem szybko.
- Nie, jeśli chodzi o jej stan zdrowia to wszystko jest w porządku, ale chodzi mi bardziej o jej psychikę. Proponowałbym, żeby namówił ją pan na wizytę u psychologa. Nadal nie wiemy dlaczego tak się zachowuję.
- Postaram się, ale ona jest dość uparta.. - skrzywiłem się.
- Proszę przynajmniej spróbować.. A do tej pory, niech ktoś przy niej będzie.. Nie wiemy co ona sobie wyobraża i co myśli..
- Chce pan powiedzieć, że ona może próbować się zabić? - spytałem przerażony.
- Nie. Nie sądzę, żeby jej psychika, aż tak się zmieniła. Nie jestem psychiatrą, ale wydaję mi się, że jej depresja może się pogłębić. Pan jest jej partnerem?
- To dość skomplikowane. Wydaje mi się, że jest z nią lepiej.. Odzywała się do mnie..
- Ale tylko do pana. - zauważył. - Dlatego właśnie rozmawiam z panem.
- Spróbuję ją namówić, a jak się nie zgodzi to zaciągnę ją tam siłą. Nie pozwolę, żeby stało jej się coś złego. Teraz kiedy wyszła z tego wszystkiego..
- Cieszę się. - powiedział, wstając. - Proszę iść teraz po nią i razem odbierzcie wypis z recepcji. Powodzenia. - dodał, wyciągając rękę.
- Dziękuję za wszystko. - odparłem i wyszedłem. Zadzwoniłem do jej rodziców i na lotnisko, żeby zarezerwować bilety. Gdy wróciłem na salę  Julka stała odwrócona do mnie tyłem i patrzyła przez okno. - Jesteś gotowa? - spytałem nieśmiało. Popatrzyła na mnie i skinęła głową. Wziąłem jej torbę i razem ruszyliśmy powoli długim korytarzem w stronę recepcji. Była bardzo słaba, a jedzenie podawane jej dożylnie sprawiło, że nie była już szczupła, tylko zwyczajnie wychudzona. Wzięliśmy wypis i wyszliśmy przed klinikę. Staliśmy w milczeniu, czekając na taksówkę.
- Nie jest Ci zimno? - spytałem. Na dworze był mróz, a z nieba sypał dość spory śnieg.
- Nie. Jest ok.. - mruknęła, chowając połowę twarzy pod wełniany szalik. Po chwili przyjechała nasza taksówka. Godzinę później byliśmy na lotnisku, gdzie czekali już na nas jej rodzice.
- Kochanie dobrze się czujesz? - jej tata podszedł do niej i ją przytulił. Skinęła jedynie głową. - W domu wszyscy na ciebie czekają. Chcieli przylecieć, ale stwierdziłem, że narobiliby tylko niepotrzebnego zamieszania. Zobaczysz wszystko będzie dobrze..
- Chyba już na nas pora. - powiedziałem i ruszyłam pierwszy w stronę odprawy.


    Wylądowaliśmy na lotnisku w Warszawie i moim samochodem pojechaliśmy do domu. Cały czas myślałem o słowach doktora. Przecież to nie możliwe, żeby Julka miała, aż takie myśli. Przecież wraca do domu, jest zdrowa.. Nie ma powodu do tego, żeby coś sobie zrobić. Na wszelki wypadek jednak spróbuję ją namówić na wizytę u psychologa.
    Podjechaliśmy pod dom i opróżniliśmy całą zawartość bagażnika. Obładowani torbami weszliśmy do środka. W salonie było pełno ludzi, którzy gdy nas tylko zobaczyli krzyknęli "Niespodzianka". Patrzyłem to na nich to na Julkę, na której twarzy malowało się zdziwienie. Widocznie była zaskoczona bardziej, niż ja. Po chwili stała się ich maskotką. Wszyscy zaczęli ją pocieszać i przytulać. Jej wątłe ciałko wędrowało od jednych ramion do drugich. Ona się jednak nie odzywała, tylko słuchała. Gdy każdy z zebranych powiedział już kilka słów, wszyscy zajęliśmy miejsca. Julka usiadła obok mnie i wzięła szklankę z wodą. Panował straszny gwar. Wszyscy wchodzili sobie w słowo i nawet dla mnie było to przytłaczające.
- Pójdę do łazienki. - szepnęła w moją stronę, po czym wstała i wyszła, ignorując pytania o to dokąd idzie.
- Strasznie schudła.. - pokręciła głową Laura. - Nie karmili jej tam?
- Ona sama nie chciała jeść, więc musieli podawać jej jedzenie dożylnie. - odpowiedział pan Walkiewicz, który siedział obok niej.
- Dlaczego się nie odzywa? Odkąd weszliście nie powiedziała kompletnie nic. - zauważyła Hania.
- Już w szpitalu była taka. Nie odezwała się do nas w ogóle.. - odparła jej mama, siedząc z założonymi rękami. - Jej lekarz mówił, że cierpi na depresje..
- Nie rozumiem dlaczego nikomu nie powiedziała o tym, że idzie do szpitala.. Nie byłaby sama i lepiej by to wszystko zniosła.. - Justin był wyraźnie zdenerwowany.
- Tak, do ciebie na pewno mogła napisać skoro na nią naskoczyłeś. - oburzyła się Hania.
- Nie pierwszy raz. Ona dobrze wie, że zawsze mi to przechodzi..
- Nie kłóćcie się. - przerwała im Laura. Patrzyłem co jakiś czas w kierunku drzwi, ale Julka się w nich nie pojawiała. Zaniepokojony wstałem i ruszyłem w stronę łazienki. Zapukałem lekko.
- Julka wszystko w porządku? - spytałem. Cisza. - Jula otwórz.. - poprosiłem. Nic. Nacisnąłem lekko klamkę i otworzyłem drzwi. - Julka...


_________________

Udało mi się dodać rozdział w terminie, ale nie wiem co będzie z następnym.. Postaram się dodać w piątek, a jeśli nie to w sobotę będzie już na pewno :) Proszę o komentarze, to naprawdę ogromna motywacja.. :)

niedziela, 8 września 2013

Rozdział XXX - "Roz­myśla­nie o śmier­ci jest roz­myśla­niem o wolności."

    Sen. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak skomplikowany jest ludzki umysł. Jakie myśli przychodzą człowiekowi do głowy, gdy przez dłuższy czas przebywa sam ze sobą. Nawet sny są inne. Nierealne, wyimaginowane, a czasami nawet przerażające. Jakie to dziwne uczucie budzić się, kończąc koszmar i rozglądając się, uświadamiać sobie, że jest się w innym, gorszym. Wiedzieć, że z niego już się nie wybudzisz. Nie wystarczy otworzyć oczu, żeby obraz szpitala zniknął. Jedyne co można zrobić to zamknąć oczy i zmusić organizm do ponownego zaśnięcia. Chcesz wrócić do poprzedniego koszmaru, żeby uciec z miejsca, w którym znajdujesz się naprawdę.
    Sen. Ucieczka od rzeczywistości. Ucieczka od ludzi, którzy patrzą na ciebie jak na jednego z wielu. Jak na kolejny "przypadek", któremu trzeba pomóc, żeby mógł dalej egzystować. Pielęgniarki uśmiechające się sztucznie i zapewniające, że wszystko będzie dobrze. Nie rozumiejące jak to jest leżeć i patrzeć w sufit. Czuć się jak warzywo, wyprane z emocji i pozbawione jakiejkolwiek przyszłości.
    Sen. Jedyne co pozwala mi w tym momencie odpocząć. Mam dość patrzenia nieustannie w okno. Mam dość widoku prószącego śniegu i miasta tętniącego życiem. Mam dość widoku uśmiechniętych pielęgniarek, krzątających się przy moim łóżku. Mam dosyć lekarza, pytającego codziennie o to jak się czuję. Chcę, żeby to wszystko się skończyło. Chcę, wrócić do mojego normalnego życia. Chcę, wyjść z tych pieprzonych czterech ścian, których kolor przyprawia mnie niemalże o mdłości.
    Zgubiłam się gdzieś pomiędzy rzeczywistością, a marzeniami sennymi. Stałam się kimś innym, kimś zupełnie obcym dla samej siebie..


                                                                             ***

Oczami Zbyszka...

    Razem z Justinem i rodzicami Julki wylądowaliśmy na lotnisku w Berlinie. Nie rozmawialiśmy wiele. Każdy zastanawiał się jak to będzie gdy dotrzemy do celu. W jakim stanie będzie Julka i co powie jej lekarz. Wydawało mi się, że nie dociera jeszcze do mnie to wszystko. Jeżdżę po stolicy Niemiec szukając kobiety, którą kocham, a jeszcze wczoraj narzekałem na rutynę. Julka nawet nieświadomie sprawiała, że moje życie nabierało sensu.
    Wzięliśmy taksówkę i po godzinie byliśmy pod kliniką. Chcieliśmy wejść do środka, ale drogę zastawił nam ochroniarz.
- Państwo do kogo? - spytał po niemiecku, ale widząc, że nie rozumiemy zadał to samo pytanie w języku angielskim.
- Jesteśmy rodziną Julki Walkiewicz. - odpowiedział jej tata, zniecierpliwiony.
- A ja jestem Królową Elżbietą II. - za ironizował. - Julie Walkiewicz nie znajduję się w tej klinice.
- Niech mnie pan nie denerwuję! Jestem jej ojcem i mam prawo tam wejść! - krzyknął zdenerwowany.
- A ja mam prawo nie wpuścić pana, bo to prywatna klinika! A Julie Walkiewicz tam nie ma - on też powoli tracił cierpliwość.
- Spokojnie. - złapałem go za ramie. - Zadzwonimy do doktora Janowicza i spytamy, czy to na pewno ta klinika. Zdenerwowanie tutaj nie pomoże.
- Masz racje. - powiedział już spokojniej. Odszedł na bok, żeby zadzwonić. Chwilę po tym jak wrócił w głównych drzwiach stanął wysoki mężczyzna ubrany w kitel.
- Pan Walkiewicz jak mniemam. - uścisnął rękę najpierw jemu, a potem mi i Justinowi. - Przepraszam za to całe zamieszanie, ale sama Julie o to prosiła. Nie chciała, żeby ktoś dowiedział się o tym, że tu przebywa. Naszym obowiązkiem jest chronić jej prywatność.
- Dobrze nieważne. - odparł, zniecierpliwiony. - Proszę mi powiedzieć co jej jest? Jak się czuję i czy możemy ją zobaczyć?
- Zapraszam do mnie gabinetu. Wszystko na spokojnie państwu wyjaśnię. - powiedział, wchodząc do jakiegoś pomieszczenia. Weszliśmy za nim i zajęliśmy miejsca na przeciwko.- Rozumiem, że mogę mówić, przy tych panach?
- Tak. To są jej przyjaciele. - odpowiedział, patrząc na nas.
- A więc po kolei. Ponad miesiąc temu skontaktował się ze mną doktor Janicki, a już tydzień potem poznałem  Julkę. Ma dość nietypowy rodzaj wady serca, który co prawda nie wymaga leczenia, ale pozostawiony zwiększa ryzyko wystąpienia udaru mózgu lub niewydolności serca. Państwa córka zdecydowała się na leczenie, żeby nie żyć w ciągłym strachu. Zaczęliśmy leczenie farmakologiczne. Jeśli ono nie przyniesie skutków wymagane będzie leczenie chirurgiczne.
- To znaczy?
- W najgorszym wypadku dojdzie do przeszczepu serca. - odpowiedział. - Ale wątpię, żeby była taka konieczność. - dodał szybko, widząc naszą reakcje.
- Jak ona się teraz czuję? - spytała jej mama, spodziewając się już chyba wszystkiego.
- Jeśli chodzi o stan zdrowia to jest wszystko w porządku. Leki działają tak jak się tego spodziewaliśmy. Jednak w tym wszystkim najgorsza jest jej psychika. Podejrzewamy, że cierpi na depresje.
- Słucham?
- Na początku leczenia było wszystko w porządku. Była słaba, ale rozmawiała z pielęgniarkami, uśmiechała się i co najważniejsze jadła. Z każdym dniem jest jednak coraz gorzej. Przestała się odzywać i jeść. Większość czasu zajmuje jej sen, a jeśli nie może się do tego zmusić patrzy przez okno lub w sufit. Nasz psycholog próbuje z nią rozmawiać, ale bez skutecznie. Może państwu uda się z nią porozmawiać. Potrzebuje teraz wsparcia.
- Wyjdzie z tego? - spytał jej tata, którego twarz miała tak blady kolor, że gdyby nie ruch można byłoby powiedzieć, że nie żyje.
- Żeby wyszła z depresji potrzebuje wsparcia. Problem polega na tym, że nie wiemy czym depresja jest spowodowana. Samotnością, chorobą, czy czymś zupełnie innym. Nie możemy stwierdzić co jej siedzi w głowie, bo do nikogo się nie odzywa.
- Możemy się z nią zobaczyć? - spytałem, nie chcąc dłużej tego słuchać. Chciałem ją zobaczyć, dotknąć. Mieć pewność, że jest bezpieczna.
- Oczywiście. Proszę za mną. - odparł, wstając. Szliśmy za nim, długim korytarzem, aż w końcu dotarliśmy pod drzwi z numerem 7. Właśnie wychodziła z nich pielęgniarka z obiadem na tacy.
- Śpi? - spytał jej lekarz.
- Właśnie się obudziła, ale tak jak zwykle nawet na mnie nie popatrzyła. - wzruszyła ramionami i odeszła. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem za Justinem. Leżała patrząc przed siebie i prawie w ogóle nie mrugając.
- Julie masz gości. - odezwał się do niej spokojnie. Nie popatrzyła na niego, nie sprawdziła kto przyszedł jedynie odwróciła głowę na okna i wbiła w nie spojrzenie. Podeszliśmy do jej łóżka, a doktor skinął głową w stronę pani Walkiewicz.
- Julka.. - powiedziała cicho. Poskutkowało, bo przeniosła na nią spojrzenie, które wszystkich przeraziło. Była w nim pustka. Nie byłem nawet pewien, czy nas rozpoznaje. Spojrzała potem na swojego ojca, potem na Justina, a w końcu na mnie. Patrzyłem na jej bladą twarz i wiedziałem, że gdzieś tam w środku jest dawna Julka. Roześmiana, rozgadana, wesoła dziewczyna w której się zakochałem. Pan Walkiewicz ruszył w jej stronę powoli, ale gdy wyciągnął rękę, aby dotknąć jej dłoni, szybko ją cofnęła i ponownie odwróciła głowę w stronę okna. Nikt nic nie powiedział. Staliśmy bezruchu patrząc na nią, ale ona tego nie zauważyła. Rozmyślała o czymś, będąc we własnym świecie, aż w końcu zamknęła oczy i zasnęła.

                                                                                  ***

    Stoję na placu zabaw i obserwuje bawiące się dzieci. Słysze ich śmiechy i rozmowy. Patrzę na małego chłopca, który biegnie do mamy z małym bukiecikiem żółtych mleczy. Uśmiecham się widząc promienny uśmiech na jej twarzy. Odwracam głowę i widzę starszą, pulchną kobietę, trzymającą za rękę małą dziewczynkę. Podchodzę bliżej i widzę jej roześmianą twarzyczkę. W nienaturalnie wielkich brązowych oczach szaleją iskierki radości. Nagle puszcza rękę babci i biegnie na huśtawkę, słysząc zaniepokojony głos kobiety, która krzyczy, żeby się trzymała. Po chwili zmienia decyzję i biegnie do piaskownicy. Gdy próbuję do niej wejść, potyka się i upada. Jej opiekunka podbiega do niej tak szybko na ile pozwala jej sędziwy wiek. Obie spodziewamy się usłyszeć płacz małej dziewczynki, ale ona tylko wstaje, otrzepuje białe rajstopki i próbując jeszcze raz wchodzi do piaskownicy.
    Scena się zmienia. Siedzę na trybunach w najlepszym wrocławskim liceum. Wokół mnie ludzie krzyczą, cieszą się i podskakują. Zaraz rozpocznie się mecz. Patrzę na boisko i mój wzrok zatrzymuje się na wysokiej dziewczynie z ciemnymi włosami i wielkimi, brązowymi oczami. Rozpoznaję w niej tą małą dziewczynkę z placu zabaw. Stoi na środku, mierząc wzrokiem trybuny. Rozczarowana odwraca się tyłem i jako kapitan zespołu daje drużynie ostatnie wskazówki. Mecz się rozpoczyna. Nikt nie ma wątpliwości kto jest liderem zespołu. Ciemnowłosa dziewczyna znęca się nad przeciwnikami swoją zagrywką i atakami, doprowadzając tym samym do bezproblemowego zwycięstwa swojej drużyny. Nikogo nie dziwi to, że zostaje wybrana najepszą zawodniczką dzisiejszego meczu. Patrzę na nią i widzę, że nie cieszy się z tego. Pod lekkim uśmiechem skryty jest niepokój. Opuszcza szybko boisko. Idzie do szatni i nie czekając na nikogo wychodzi ze szkoły. Musi być jesienny poranek bo na dworze jest szaro i smutno. Dziewczyna biegiem przemierza kolejne ulice i w końcu dociera nie miejsce. Wchodzi do mieszkania i woła babcię. Odpowiada jej jedynie głucha cisza. Wchodzi do jej sypialni i widzi starszą kobietę leżącą bezruchu na łóżku. Nie podbiega do niej. Nie próbuje jej obudzić. Nie jest już tą małą dziewczynką, która prawdopodobnie myślałaby, że babcia śpi. Po jej policzkach spływają łzy, ale wyciera je szybko stanowczym ruchem, wyciąga telefon z kieszeni i wybiera numer pogotowia. Po chwili osuwa się po ścianie, pozwalając łzom swobodnie płynąć. W tym momencie uświadamia sobie, że straciła najważniejszą osobę w jej życiu.
    Otwieram oczy tylko po to, żeby z jednego koszmaru przenieść się w drugi. Patrzę przed siebie zastanawiając się co dzieję się teraz z babcią. Słyszę, że drzwi się otwierają, a do pomieszczenia wchodzi lekarz i mówi, że mam gości. Odwracam mimowolnie głowę w stronę okna. Nie chce patrzeć na kolejnego psychologa. Nie chce kolejny raz czuć się jak wariatka. Chcę zostać sama i zastanawiać się gdzie teraz jest babcia. Na pewno poszła do nieba. Była aniołem już na ziemii, więc nie było innego wyjścia. Moje rozmyślenia znów przerywa głos, tym razem kobiecy. Poznaję go, więc odwracam głowę i patrzę na moją matkę. Na kobietę, która powinna być mi najbliższa, a nie jest. Patrzę pustym wzrokiem w jej wielkie brązowe oczy, które szklą się od łez. Nigdy nie widziałam, żeby płakała. Nawet kiedyś zastanawiałam się, czy uroniłaby łzę na moim pogrzebie. Pewnie tak. Przenoszę spojrzenie na mężczyznę obok. Mój ojciec. Zaniepokojony, ale też lekko przerażony patrzy na mnie, tak jakby mnie nie poznawał. Obok niego stoi Justin. Jego szeroko otwarte oczy i usta wyrażają zdziwienie i strach. W końcu patrzę na ostatniego gościa. Tylko on patrzy na mnie tak jak dawniej. Oczywiście jest przerażony, ale patrzy na mnie jak na kobietę swojego życia. Jak na osobę, która jest dla niego najważniejsza. Nie liczy sie to jak wygląda lub jak się zachowuję. Ważne, że żyje. Ojciec podchodzi powoli do mnie, a ja niechętnie przenoszę na niego wzrok. Zbliża swoją rękę do mojej, a ja odruchowo ją cofam. Odwracam głowę i patrzę na krajobraz Berlina, zastanawiając się gdzie teraz jest babcia. Czy niebo naprawdę istnieje? Co dzieje się z człowiekiem po śmierci? Po prostu znika, a kolejne pokolenia o nim zapominają? Jest tak, jakby w ogóle go nie było? Może patrzy gdzieś z góry na najbliższych? Jest takim aniołem stróżem swojej rodziny. A jeśli ja umrę? Czy pójdę do nieba? Ja nie byłam aniołem tak jak babcia. Ja nie miałam tak wielkiego serca. Może po prostu zniknę? Nie będę istniała pod żadną postacią. Będzie tak, jakby w ogóle mnie nie było. Każdy myśli, że jego śmierć będzie końcem świata, a nikt nie zdaje sobie sprawy, że to będzie koniec jego świata. Ludzie będą o mnie mówić. Będą dziwić się mojej śmierci, może uronią kilka łez, a potem zapomną. Wrócą do codzienności, od czasu do czasu wracając do wspomnień o mnie. Mój ból, moja miłość, moje pragnienia odejdą razem ze mną  i nie zostanie po nich nawet puste miejsce, bo na ziemi nie ma takich miejsc.

______________________
Następny rozdział może się opóźnić, bo niestety cierpię na brak weny, a powyższy był ostatnim jaki miałam w roboczych.. :(

Bardzo proszę o komentarze :)